
Znana prawda mówi, że za każdym wielkim mężczyzną stoi wielka kobieta. Kiedy jedno upada, drugie pomaga mu się podnieść. To wzajemna synergia małżonków powoduje, że mogą osiągnąć wspólny cel.
Bardzo trudno jest nam pojmować małżeństwo jako część większego planu Bożego, który wykracza poza horyzont naszego życia. Gdy pojawiają się różnice zdań, a górę biorą niespełnione oczekiwania, bywa, że rezygnujemy z walki o silny i trwały związek. A w małżeństwie głównie chodzi o to, aby dzieci, które się pojawią, wyrosły na zdrowe emocjonalnie i fizycznie, pewne siebie, mądre i duchowo mocne pokolenie, które będzie miało zdolność naprawienia świata. Gdy pojawiają się przejściowe trudności, trzeba walczyć o wzajemne miłość, szacunek, troskę i odpowiedzialność. To przynosi długotrwały owoc: odbudowane więzi rodzinne i silne kolejne pokolenia, które wezmą przyszłość w swoje ręce.
Nieznośny (Nad)bagaż czy dobry budulec
Małżeństwo buduje się ciężką pracą dzień po dniu. Budulec, który wnosimy do związku, może być niczym perły, ale zdarzają się też twarde kamienie albo nawet gruz (ze zniszczonego wcześniej związku, rozbitego małżeństwa lub zranień wynikających z przeszłości). To, co wnosimy do nowo powstałej rodziny, to pewne wzorce funkcjonowania wzięte z naszych rodzinnych domów, które często nieświadomie powielamy. Na etapie podejmowania decyzji o zamążpójściu można omówić z przyszłym mężem czy przyszłą żoną wiele aspektów życia (np. ile chcemy mieć dzieci, jaką planujemy przyszłość, co lubimy, a czego nie), jednak zdecydowana większość tematów, w których musimy znaleźć porozumienie, i tak – jak to mówią – wychodzi w praniu. I tu musimy być czujni, aby nie obwarować się na swoich ulubionych terytoriach, w których utkniemy odcięci od współmałżonka, co może mieć druzgocący wpływ na nasze codzienne życie.
W małżeństwie dwojga dojrzałych, świadomych ludzi nie chodzi o to, aby w poprzek przebiegała linia demarkacyjna, która odgradza dwa wrogie kraje do czasu ustalenia warunków pokoju i ostatecznego przebiegu granicy. Wszystkie wysiłki trzeba skupić na tym, aby znaleźć płaszczyznę porozumienia. Małżonkowie muszą wypracować wspólne stanowisko w takich kluczowych tematach, jak: praktykowanie wiary, wychowanie dzieci, budowanie relacji w domu i samorozwój, natomiast w tematach pobocznych warto mieć dużo wyrozumiałości dla cech naszej drugiej połówki. Nie mówię tu o tolerancji w sytuacji grzechu czy przemocy, ale o indywidualnych wadach i zaletach, które z czasem stają się dla małżonków coraz bardziej czytelne. Jeśli nie pogodzimy się z tym, że małżonek jest po prostu inny niż ja, to będziemy chcieli go na swoje podobieństwo zmienić, co jest podstawowym błędem, który może skończyć się złamaniem ducha w małżonku, wbiciem go pod pantofel bądź wiecznym porównywaniem go z innymi (albo ze swoim wyobrażonym wzorcem). Kolejny błąd to zawłaszczenie małżonka. Oboje małżonkowie mają obowiązki w rodzinie, ale też prawa wynikające z wolności każdego człowieka przed Bogiem. Z tego rodzi się potrzeba realizacji indywidualnego powołania i konieczność rozwijania swojego potencjału. Jeśli mąż jest urodzonym biznesmenem, który już w wieku pięciu lat sprzedawał własnej produkcji kartki pocztowe, możesz zrobić mu wielką krzywdę, jeśli będziesz koncentrowała się na roli opuszczonej księżniczki w zamku. Trzeba mieć sporo wyrozumiałości, miłości i wewnętrznej siły, by nie traktować każdej kolacji służbowej czy delegacji jako ataku na małżeństwo. Oczywiście każdej aktywności służącej realizacji indywidualnego powołania potrzebny jest balans. Ale bez zrozumienia i akceptacji życiowego celu drugiej osoby zacznie narastać niechęć, która może przerodzić się w rozczarowanie i myśl: „Czy to na pewno ten/ta?”.
Jeśli chcesz rozwijać swoje powołanie – czy to w sferze biznesu, na niwie społecznej, w kościele, czy może już w roli mamy – nie rezygnuj z tego, co Bóg wkłada w twoje serce. Pamiętaj zarazem, że nie może to wpływać druzgocąco na relację ze współmałżonkiem, bo nawet pełnoetatowa mama może uczynić ze swojego powołania dzidę, którą będzie dźgała męża, zamęczając go wyrzutami, starając się udowodnić, że jej „ból istnienia” jest większy niż męża. A rozwijający się biznesmen może po prostu traktować dom jak hotel, a żonę jak sprzątaczkę, którą po prostu spycha na dalszy plan – i to jest absolutne nadużycie wzajemnej relacji prowadzące prosto do katastrofy.
Zachęcamy do przeczytania całego artykułu w nowym numerze Głosu Przebudzenia, numer 2 (3) 2020 r. Przejdź do sklepu