
Tekst: Adam Nawrocki
Izrael wydał werdykt w przedterminowych wyborach do Knesetu. Wbrew wielu wcześniejszym opiniom szala zwycięstwa przechyliła się na prawą stronę – rządząca partia Likud pod przywództwem obecnego premiera Benjamina Netanjahu uzyskała 30 miejsc na 120 w Parlamencie.
Drugą pozycję objął, typowany wcześniej w sondażach na zwycięzcę opozycyjny Blok Syjonistyczny, z 24 mandatami. Co ciekawe, trzecie miejsce przypadło sojuszowi palestyńskich partii z komunistami pod wspólną nazwą – Zjednoczona Lista Arabska, z 14 miejscami.
Pozycja „Bibiego” byłaby tak samo silna, nawet gdyby większą ilość głosów uzyskał Blok Syjonistyczny z Izaakiem Herzogiem na czele, z uwagi na wielce prawdopodobną koalicję Likudu z czterema mniejszymi partiami wchodzącymi do Knesetu. Ogłoszone w środę wyniki wyborów tym bardziej potwierdziły dominującą pozycję Likudu.
Następnym krokiem będzie przedstawienie Prezydentowi Reuwenowi Riwlinowi propozycji koalicyjnych oraz rekomendacji na szefa rządu. Będzie to najprawdopodobniej kolejna, trzecia, a czwarta w ogóle kadencja Benjamina Netanjahu na stanowisku premiera.
Analitycy przewidują dwie opcje przyszłej koalicji. Pierwsza, bardziej prawdopodobna połączy Likud z mniejszymi partiami – centrową Jesz Atid, prawicową partię Kulanu, nacjonalistyczną Ha-bajt Ha-jehudi oraz ortodoksyjną partią Szas. Druga możliwość, mniej prawdopodobna, to powołanie „Wielkiej Koalicji” z Blokiem Syjonistycznym. Koncepcja teoretycznie możliwa, chociaż na razie kategorycznie odrzucana przez obu przywódców. Blok Syjonistyczny tworzą, bowiem dwa ugrupowania – liberalna partia Ruch oraz centrolewicowa Partia Pracy – odwieczny rywal Likudu.
Na izraelskiej scenie politycznej od początku istnienia państwa istniały dwie dominujące partie, które jednak do sprawowania rządów potrzebowały koalicji z mniejszymi ugrupowaniami. Nacjonalistyczny Likud od zawsze konkurował o przywództwo z Partią Pracy oraz z jej poprzedniczką Mapai. Konflikt obu ugrupowań ma korzenie sięgające jeszcze czasów brytyjskiego mandatu w Palestynie i walczących ze sobą ugrupowań syjonistycznych i ich przywódców – Dawida Ben Guriona i Menachema Begina. Przez pierwszych trzydzieści lat istnienia Erec Izrael to właśnie politycy Mapai sprawowali w nim władzę.
Dzisiejsze oczekiwania wobec Bloku Syjonistycznego dotyczyły głównie podjęcia pokojowych rozwiązań konfliktu izraelsko–palestyńskiego i prób zahamowania ekspansji osadników izraelskich na Zachodnim Brzegu. Spodziewano się również szeregu posunięć socjalnych.
Brak zainteresowania tymi kwestiami był z kolei głównym zarzutem kierowanym pod adresem Netanjahu. Część komentatorów zarzucała mu również, że swoim niedawnym wystąpieniem na forum amerykańskiego kongresu pogorszył stosunki z największym sojusznikiem Izraela. Amerykańskie wystąpienie „Bibiego” było z pewnością kłopotliwe dla kończącego swoją prezydenturę Obamy, jednak przez Republikanów Netanjahu został odebrany entuzjastycznie. Mimo wielu głosów niezadowolenia wobec dotychczasowego szefa rządu, w tym kilkudziesięciotysięcznego wiecu w Tel Awiwie, na kilka dni przez wyborami większość Izraelczyków wybrała jednak twardy i agresywny kierunek polityki realizowanej przez nacjonalistyczny Likud.
Czego więc można spodziewać się po nowych/starych władzach Izraela? Prawdopodobnie kontynuacji dotychczasowej polityki zagranicznej, skierowanej w dużej mierze na zahamowanie irańskiego programu nuklearnego i walkę z terroryzmem. O palących problemach wewnętrznych dotyczących głównie konfliktu z Palestyńczykami, pogarszającą się kondycją socjalną społeczeństwa czy doniesieniami o korupcji w szeregach władz Netanjahu niewiele lub wcale nie mówił w trakcie kampanii. Tych problemów nie da się jednak zamiatać pod dywan i nowe władze prędzej czy później będą się musiały z nimi zmierzyć.