
Tekst: Janusz Szarzec
Według niektórych niezawodny przepis na sukces mieści się w prostej formule: „właściwa osoba na właściwym miejscu wykonująca właściwą rzecz”, a inni dodają jeszcze „we właściwym czasie”.
Choć powodzenie w życiu często zależy także od innych przesłanek, to nie można odmówić racji powyższemu twierdzeniu. Tym bardziej w kontekście odnajdywania przez człowieka swego „miejsca na ziemi”, a wraz z nim jego unikalnej tożsamości zakodowanej w nim przez Stwórcę. Jedni wiążą to z boskim przeznaczeniem, które – gwoli wyjaśnienia – nie ma nic wspólnego z nieszczęsnym fatum – losem, którego wyroków nie sposób uniknąć ani ich zmienić. Raczej chodzi o powołanie każdego do wypełnienia za życia osobistej misji, do której zostaliśmy z góry przeznaczeni, ale i odpowiednio wyposażeni (Dz.Ap.13:36, Rzm.11:29, 1Kor.12 rozdz., Ef.4:16 i in.).
To powołanie, póki żyjemy, nie ulega przedawnieniu, pozostaje w mocy, choć nader często nie jest w pełni, a nawet w ogóle realizowane! Z drugiej strony, trudno wyobrazić sobie coś bardziej satysfakcjonującego, dającego poczucie większego spełnienia niż świadomość uczestniczenia w czymś, do czego zostało się wręcz stworzonym, co odpowiada najgłębszym ludzkim pragnieniom, a jednocześnie wpisuje się w plany Opatrzności.
Nadrzędnym i niezmiennym powołaniem Bożym dotyczącym zarówno całych narodów, jak i poszczególnych jednostek pozostaje skierowane do wszystkich ludzkich istot wezwanie do poszukiwania Boga, poznania Go i pojednania się z Nim (Dz.Ap.17:24-30, Ef.1:4-7,10-11;1Tm.2:3-5). To początek przygody w harmonii ze Stwórcą i Zbawicielem zarazem, nadanie najgłębszego sensu swej dalszej egzystencji, ożywienie w sobie wymiaru ducha poprzez napełnienie Duchem Świętym. To otwarcie drzwi do innego świata, dotąd niedostępnego, zbudowanie pomostu między wiecznością a doczesnością. To wreszcie danie sobie możliwości, by dalej świadomie czynić wolę Bożą.
Tu i teraz
W każdej rzeczywistości, gdzie przyszło człowiekowi żyć pośród innych ludzi, czy to w rodzinie, pracy, szkole, jest on powołany, by traktować swe codzienne zadania jako formę służby Bogu w najściślejszym tego słowa rozumieniu (Ef.6:6-8, Kol.3:18-5). Najbliższe otoczenie zawsze pozostanie miejscem weryfikacji szczerości naszych intencji, prawdziwej jakości życia, zasadniczym polem dawania świadectwa własnym przykładem. Jeśli tam zawodzisz, nie masz co liczyć na promocję w postaci spektakularnej duchowej służby. Wielu próbuje ucieczki od realnego świata w wymiar fantazji o domniemanym „wielkim” powołaniu, które za Bożym zrządzeniem pewnego razu ziści się na oczach wszystkich zazdrośników. Biedni, nie dopuszczają do siebie myśli, że to, gdzie są, może być najważniejszym i często ostatecznym miejscem ich powołania przez Boga, do którego zostali wyposażeni. To tu czekają na nich prawdziwe wyzwania, jakże realne sukcesy i taka sama, niemała nagroda w wieczności, lecz za wypełnione powołanie (zadanie). Tam też, a nie „za siedmioma górami i za siedmioma lasami”, czeka głęboka satysfakcja płynąca z wierności i podobania się Bogu. Daleko lepiej byłoby, gdyby szerzyli Boże Królestwo jako szczęśliwi „zwykli” wierzący oddający się ludziom w służbie dobroczynności, wstawiennictwa, osobistej ewangelizacji, aniżeli wiecznie niespełnieni samozwańczy apostołowie i prorocy na dorobku. Dziś bardziej niż kiedykolwiek potrzeba „robotników na żniwo”, niekoniecznie pomnażania zastępów kościelnej „klasy menedżerskiej”.
Zbyt wiele darów duchowych i powołań pada ofiarą iluzorycznej pogoni za wiatrem – próbą realizacji nieswoich powołań. Podczas gdy piękno Bożych wyborów polega między innymi na ich zróżnicowaniu. Jak nie istnieje identyczna para linii papilarnych, jak nie dublują się kody genetyczne, tak nie ma na ziemi dwóch takich samych ludzi ani powołań. Każdy, podążając własną ścieżką za Bogiem, całkowicie bezpieczny co do swego przeznaczenia, nie musi rywalizować o kilka dostępnych kościelnych urzędów. Lista wariantów obdarowań jest niezmiernie długa.
Zwyczajny wierzący, zwyczajny apostoł
Cały Kościół Chrystusa ma nosić apostolski charakter, a to również znaczy, że jest posłany do świata, a nie skupiony na apostolskiej tytulaturze. Zatem KAŻDY wierzący chrześcijanin ma w życiu misję do spełnienia: jest obdarowany proroczo (gdy zajdzie potrzeba może, a nawet powinien z tego skorzystać), pełni funkcję ewangelisty swego otoczenia, potrafi otoczyć pasterską opieką nowych wierzących i nauczyć ich nowego życia z Chrystusem. Na tym polega główna posługa bez wyjątku całego Ciała Chrystusowego i tam tkwi tajemnica jego mocy i skuteczności! Taka jest nadzwyczajna służba tzw. zwykłego wierzącego!
Nie dla każdego
Czy to oznacza, że każdy prorokujący wierny ociera się o urząd proroka, a każdy dający świadectwo nieuchronnie zmierza ku posłudze ewangelisty? Czy oddany ludziom, dbający o ich duchowy wzrost lider automatycznie powinien zacząć rozważać pastorowanie własnego zboru? Czy świetnie znającemu Słowo Boże, dobrze nauczającemu nowych wierzących na pewno jest pisane wejść w urząd nauczyciela (Ef.4:11-12)?
Istnieje jakże błędne przekonanie (choć oficjalnie niedeklarowane, to w praktyce nierzadko stosowane) jakoby w służbie pięciu nowotestamentowych darów można „zaistnieć” bez wyraźnego Bożego powołania i towarzyszących tej posłudze duchowych znamion (Rzm.15:17-20, 2Kor.12:11-12). Że można niejako awansować na te urzędy, podobnie jak w przypadku innych funkcji kościelnych czy wręcz pracy świeckiej. Jakby to nie Pan Kościoła był inicjatorem i dawcą powołania (Ef.4:11, Hbr.5,4). Rzekomo wystarczy do tego dobry zmysł organizacyjny, wykształcenie doktrynalne bądź menedżerskie, zaplecze finansowe pretendenta, znajomości albo, co zdarza się nagminnie, rodzinne koligacje. Co prawda spokrewnienie z osobą autentycznie powołaną przez Boga nie wyklucza tego samego u jej dzieci czy wnuków, to z drugiej strony nie jest automatyczne. Ale już na pewno nie uchodzi prowadzenie służby Bożej na zasadzie czysto rodzinnego biznesu, gdzie powołania są dorabiane „na siłę”. O tyle to niebezpieczne, że stwarza poważne obciążenie dla wątpliwie obdarowanych, zagrożenie dla wspólnot przez nich prowadzonych i – co niemniej istotne – zajmuje miejsce prawdziwym powołaniom. Tego typu podejście nie bierze pod uwagę nadprzyrodzonego, charyzmatycznego elementu posługi, który nadaje jej sens i stanowi o jej ostatecznym powodzeniu. Wszak Bóg, jeśli kogoś powołuje, to i nadnaturalnie wyposaża.
Tylko rozwój
Na przeciwległym biegunie opinii na temat służby Bogu znajduje się ta z kategorii: „nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”, promująca ponad wszystko „karierę naturszczyka”, która rodzi się z żywego, osobistego doświadczenia Boga. Fakt to niezaprzeczalny, iż nie da się wejść w swoje powołanie bez takiego zmieniającego życie bliskiego spotkania z Duchem Świętym, dysponując tylko wiedzą intelektu (1Kor.2:1-7, Gal.1:10-12). Jednakże, gdy z niewiedzy i braku wykształcenia czyni się cnotę samą w sobie, a wykształcenie traktuje się na równi z duchową martwotą, znak to nieomylny, iż dryfujemy w niebezpiecznym kierunku. Myśl o nieustannym rozwoju i poszerzaniu horyzontów wiedzy nie powinna budzić przerażenia usługującego ani go onieśmielać.
Powołani do służby
Chrystusowe powołanie do pięciu urzędów Nowego Testamentu to, wbrew obiegowym opiniom, rzecz wyjątkowa i rzadka, z którą wiąże się wiele wyzwań. Ta, według apostoła Pawła, „piękna praca” wymaga najwyższych kwalifikacji moralnych i etycznych, podobnie jak i całkowitego jej oddania. Żąda wyzbycia się egoizmu, bolesnego zaparcia się siebie, by móc zachować najwyższy stopień obiektywizmu w słuchaniu Boga i służeniu bliźnim. Sporo na tej drodze wyrzeczeń i rezygnacji niespotykanych gdzie indziej. Na pewno zaś nie zabraknie tam ludzkiego niezrozumienia i poczucia osamotnienia. Ta służba potrafi być niebezpieczna dla zdrowia i życia. Jeśli potraktowana poważnie zaangażuje wszystkie siły witalne do granic wyczerpania. Zatem czy warto jej pragnąć? Jeśli widzisz jej namacalne rezultaty, czujesz jak Słowo wypowiadane staje się ciałem: chorzy są uzdrawiani mocą Boga, demony ustępują, a ludzie stają się wolni, na twoich oczach dokonuje się cud zbawienia i pojednania z Bogiem – to warte jest wszystkiego.
Czy jesteś powołany do takiej służby?
Jeśli czujesz się szczęśliwy i spełniony w obecnym miejscu pracy i mógłbyś do końca życia bez cienia wyrzutów sumienia tam pozostać, to najprawdopodobniej nie jesteś powołany do tej duchowej służby. Owszem, zdarza się, iż powołani przez Boga ludzie, do momentu spotkania z Nim nie planowali dla siebie tego typu „kariery”. Wręcz byłaby to ostatnia rzecz, o której mogliby pomyśleć. Kiedy jednak zostają „zaaresztowani’ przez Jezusa (Ef.4:8), ich świat zmienia się na zawsze, a priorytety ulegają weryfikacji. „Biada mi, gdybym Ewangelii nie głosił” powiada św. Paweł i nie ma na myśli religijnego poczucia potępienia, kiedy nie opowie o Chrystusie wszystkim napotkanym tego dnia na ulicy. Ma świadomość, iż sprzeniewierzenie się powierzonej mu przez Boga misji zrujnowałoby mu życie – nie potrafiłby go sobie inaczej ułożyć.
To niezwyczajne zajęcie – polega na służeniu innym nie tylko w mowie. Jeśli własne dobro zawsze przedkładasz nad cudze, jeśli we wszystkim doszukujesz się swego zysku i wyniesienia, to nie nadajesz się do tego. Przetestuj siebie: czy gotów jesteś do poświęceń, doznawania niewdzięczności, bez ludzkiej akceptacji, wyróżnień, tytułów i profitów?
Jeśli robisz to dla zysku i prywaty, lepiej zawczasu zrezygnuj – w przeciwnym razie możesz ponieść tego wieczne konsekwencje.
Być może właśnie ze względu na trudności służby, tak wielu odmawia zapłacenia wysokiej ceny i wycofuje się przed dokończeniem biegu. Inni muszą zastąpić ich w pracy. „Wielu powołanych, mało wybranych” – skonstatował Jezus ten stan rzeczy.
Jak zatem wkroczyć w powołanie?
Przez bycie dostępnym każdego dnia. Przez uczestnictwo w Bożych rzeczach (Łk.2:49), przykładanie swej ręki do przysłowiowego pługa bez z góry ustalonego planu „ustawiania” kariery. Aż do momentu, gdy nadejdzie czas wyznaczenia (Dz.Ap. 13:1-3). Nawet gdyby do tego nie doszło, zachowujesz swoje czyste, niezatwardziałe serce, które zdolne jest wierzyć Bogu na najlepsze. Jak starotestamentowy Józef, bez względu na to, gdzie się znalazł, jakość jego życia przyciągała Bożą obecność, odznaczała się spośród tłumu pospolitości. Podobnie prorok Daniel ze swoim „doskonałym duchem” dał Bogu możliwość zmieniania historii narodów.
Wszyscy ci biblijni bohaterowie łącznie z apostołami wczesnego Kościoła dzielili tę samą cechę – zamiłowanie do Bożego Słowa, które nigdy nie znikało z ich serc ani nie schodziło z ich ust, odciskając swe piętno na życiu i kierując ich przeznaczeniem. Tylko ci, którzy pozostają ludźmi tej księgi (Biblii), są w stanie zrealizować w pełni swe przeznaczenie w Bogu.
Chrystus zaczyna nawiedzać swój Kościół, a wraz z Nim następuje odnowienie darów i powołań.
Prawdziwych darów i rzeczywistej mocy Bożej, której nie będzie mógł nikt zaprzeczyć. Wylanie Ducha Świętego zmieni nie do poznania oblicze Kościoła, umożliwiając powstanie nowej generacji powołanych mężczyzn i kobiet. Możesz być jednym z nich.