Tekst: Janusz Szarzec
Ostatnie krwawe akty islamskiego terroru na ulicach Paryża przykuły uwagę miliardów ludzi na całym świecie. Wszystko zeszło na dalszy plan i po raz kolejny świat ma radzić jak skutecznie walczyć z tym zjawiskiem. Tym bardziej, że tzw. źródła eksperckie podają, iż na kolejne zamachy w Europie nie trzeba będzie długo czekać. Pytanie zatem nie brzmi czy w ogóle, ale kiedy i gdzie? Może Londyn, może Rzym, może … .
Nie sposób w stu procentach uchronić się przed świetnie zakonspirowanym i wyszkolonym przeciwnikiem, który uderza z ukrycia. W warunkach swobodnego przepływu ludności, nieograniczonego dostępu do różnych rodzajów broni, można jedynie próbować utrudnić realizację aktów terroru-mawiają antyterroryści. Racja, jeśli bazować jedynie na naturalnej, niedoskonałej wiedzy, którą dysponują, nawet te rozbudowane siatki wywiadowcze służb specjalnych.
Udaremnianie planów wroga
Chyba, że … . No właśnie, czy w tym kontekście rola kościoła i wierzących ma się tylko ograniczyć do modlitwy o pokój na świecie, solidarności z poszkodowanymi i wyrazów słusznej skądinąd niezgody na popełniane zło. A może by tak zacząć wykorzystywać dary duchowe nie tylko ku pokrzepieniu serc garstki wiernych, lecz jak chociażby bywało za czasów proroka Elizeusza ku inwigilacji zamiarów wroga i to z perfekcyjną (by nie rzec: zabójczą) wręcz skutecznością.
Dla wciąż nieprzekonanych polecam przykład nowotestamentowego proroka Agabusa, który przewidział nadchodzący głód w Azji Mniejszej, zawczasu umożliwiając kościołowi podjęcie odpowiednich kroków zaradczych, a kiedy indziej ostrzegł apostoła Pawła przed grożącym mu uwięzieniem w Jerozolimie. Z kolei za czasów proroka Samuela „Filistyńczycy zostali upokorzeni i już nie napadali na obszar Izraela. Ręka Pana zaś ciążyła nad Filistyńczykami po wszystkie dni życia Samuela”. Czy to naprawdę takie „duchowe Himalaje” nieosiągalne dla współczesnego kościoła?
Poprawność polityczna w imię… czego?
No to ze sfery marzeń zejdźmy na ziemię, bo i tu dzieją się rzeczy dziwne i niewytłumaczalne. Z jednej strony padają deklaracje kolejnych polityków o zjednoczeniu się w zdecydowanej walce z terrorem (który to już raz?), a z drugiej niczym bumerang powraca kwestia uchodźców (ściślej należałoby powiedzieć: imigrantów) jako potencjalnego źródła zagrożenia dla bezpieczeństwa w Europie. Eksperci, wszelkiej maści specjaliści od wywiadu, wojskowi z bliskowschodnim doświadczeniem biją na alarm, wprost przekonują, iż wśród imigrantów muszą znajdować się agenci Państwa Islamskiego, że kraje muzułmańskie m.in. z tego powodu nie chcą przyjmować „swoich”, a tak potężny zalew obcych kulturowo i religijnie mas ludzkich doprowadzi do zachwiania się względnej stabilizacji społeczeństw na starym kontynencie (o gwarantowanym wzroście nastrojów skrajnie nacjonalistycznych już nie wspominając).
Jakby na potwierdzenie tych słów, w całej zachodniej Europie ze strony imigrantów właśnie dochodzi do zamieszek oraz brutalnych aktów przemocy czy to wobec swoich (najczęściej kobiet), czy to wobec lokalnych, rdzennych społeczności. I co? I nic! Informacje o zajściach najczęściej są wyciszane, przestępcy traktowani co najmniej pobłażliwie. W imię fałszywie pojętej poprawności politycznej podnoszone są postulaty o wyrozumiałości dla zestresowanych ludzi, którzy nie mogą się odnaleźć w nowych dla siebie warunkach. Wyżyny absurdu!
W końcu dochodzi do masakry w Paryżu. Od początku wiadomo kto za tym stoi. Oficjalnie, przed kamerami, przywódcy nawet takich organizacji, które powszechnie uznaje się za terrorystyczne (Hezbollah, Hamas) potępiają zamachy i deklarują współczucie.
W tym samym czasie zagadnięty przez dziennikarza na paryskiej ulicy przeciętny muzułmanin, na pytanie co sądzi o zamachowcach, bądź co bądź, wyznawcach przecież jego religii, odpowiada z rozbrajającą szczerością (cytuję): „To nie byli źli ludzie, tylko zbyt gwałtowni”(!).
Niedługo potem dowiadujemy się, że co najmniej dwóch z zamachowców miało przy sobie paszporty syryjski i egipski i jako „uchodźcy” przedostali się do Europy przez Grecję. Co słyszymy w odpowiedzi od oficjalnych czynników z Brukseli? Sprawa uchodźców nie ma żadnego związku z terroryzmem! To już chyba jakiś ostry obłęd, który dotknął europejskich decydentów. Niewytłumaczalny gen samozagłady prowadzący ku nieuniknionej katastrofie.
Dla jasności, nikt nie postuluje siłowych rozwiązań wymierzonych w naprawdę poszkodowane ofiary wojny (to w najlepszym razie zaledwie ok. 10 % przybyłych ostatnio do Europy). Jednakże dotychczasowy proceder przyjmowania każdego „jak leci” musi się skończyć.
Pusta retoryka
Ale co tu winić przedstawicieli władzy świeckiej, skoro ewangeliczni chrześcijanie w Europie (również w Polsce) wykazują się nie mniejszą indolencją poglądów w prezentowanych powyżej kwestiach. Powodowani opacznie pojętą miłością chrześcijańską, płynąc z prądem jedynie słusznych opinii (obowiązujących w mediach głównego nurtu), ich przywódcy deklarowali dziejową konieczność przyjęcia uchodźców (było też coś o Jezusie, że niby również był uchodźcą i takie tam). Bez żadnych warunków wstępnych, bez refleksji o potencjalnym zagrożeniu, wreszcie bez zobowiązań ze swojej strony, bo taka pusta retoryka przecież nic nie kosztuje. Ale co tam, przynajmniej dobrze to wygląda, no i ludzie to kupią. Zapomnieli widać, że ślepa miłość potrafi wyrządzić więcej szkód niż pożytku, a Duch Święty oprócz tego, że jest Duchem miłości, jest także Duchem trzeźwego myślenia.
Czas najwyższy, by kościół przestał powielać popularne opinie, być odtwórczym albo, nie daj Bóg, na ten przykład stał się czyjąś polityczną tubą.
Trudny czas wymaga także, a może przede wszystkim, od chrześcijańskich przywódców szczególnej dojrzałości, odwagi, duchowej przenikliwości i mądrości – bardzo rzadkiej, bo tej pochodzącej prosto od Boga. Może wtedy kościół będzie miał coś realnego do zaoferowania swojemu społeczeństwu, krajowi. I może wtedy kraj zacznie go słuchać.
Poniżej prezentujemy materiał nagrany we wrześniu 2015 roku.