Polecamy
Integralność (30 kwietnia, 2022 10:36 am)
Nowość wydawnicza: Finansowe IQ (29 maja, 2020 6:02 pm)
Premiera Głosu Przebudzenia (6 marca, 2020 11:58 am)
Nowość wydawnicza: Boży niezbędnik (14 grudnia, 2018 7:06 pm)

Terror bierności

1 kwietnia 2016
Comments off
2 722 Odsłon

Tekst: Janusz Szarzec

Terroryzm przeraża, porusza do głębi swym okrucieństwem wyzutym z resztek człowieczeństwa, stawia na nowo pytanie o istnienie granic ludzkiej moralnej deprawacji. Stanowi też kolejny argument, by raz jeszcze poważnie zrewidować powszechne przekonanie, że człowiek z gruntu jest istotą dobrą. I choć terroryzm nie jest w historii zjawiskiem nowym, to jednak na taką skalę, jak obecnie, nigdy nie mieliśmy z nim do czynienia i nigdy nie stanowił takiego wyzwania dla wolnego świata.

Jeszcze dosłownie nie opadł kurz po zamachach w Paryżu, a już mamy kolejne akty terroru islamskiego w Europie, nie wspominając tych dokonanych „w międzyczasie” w Turcji, Pakistanie, Tunezji etc.

Wygląda na to, że nie ma tygodnia, by gdzieś na świecie nie eksplodowała bomba, ktoś nie otworzył ognia do, Bogu ducha winnych, cywilów. Słowa i gesty międzynarodowej solidarności nie wystarczą, by powstrzymać, choćby nawet ograniczyć wpływ terroryzmu na społeczeństwa. A te zaczynają się zwyczajnie bać (co zresztą jest celem terrorystów). Kilka dni po zamachach w Brukseli miał się odbyć społeczny marsz protestu pod hasłem „nie boimy się”, ale się nie odbył z powodu uzasadnionych obaw przed kolejnymi aktami przemocy. Czyli koło się zamyka.

A to dopiero początek tej „boleści” Zachodu, wszak niestety należy się spodziewać kolejnych prób zamachów w dużych miastach Europy. Nie tak dawno wszyscy byliśmy „Paryżanami”, teraz „Brukselczykami”. Kim będziemy w kwietniu czy maju? Londyńczykami? Berlińczykami?

Wbrew temu, co się powszechnie uważa, to nie bezpośrednie akty terroru, dokonywane coraz częściej w różnych zakątkach świata, są największym zagrożeniem. Paradoksalnie, to pewne procesy, postępujące zwłaszcza w obrębie tzw. społeczeństw zachodnich, mogą się okazać w swoich skutkach co najmniej tak samo groźne i destrukcyjne, jak aktywny terroryzm. Tym bardziej, że wśród społeczności ludzkich prawdziwych morderców jest zawsze stosunkowo niewielu, za to obojętnych, pasywnych wobec zagrożenia, całe zatrzęsienie.

I to właśnie owa zbrodnia obojętności, brak woli działania, powstrzymania agresji w jej zarodku daje ciche, choć nigdy nie wypowiedziane wprost, przyzwolenie na panoszenie się zła – zła, którego biernością się nigdy nie powstrzyma. O prawo do wolności trzeba walczyć. Tak samo – o jej utrzymanie. Narody, które nie potrafią walczyć o wolność, nie zasługują na nią i prędzej czy później, w taki czy inny sposób ją utracą.

Pod pozorami zachowania pokoju za wszelką cenę ukrywa się motyw ochrony swojego „(nie) świętego spokoju”, swojej małej życiowej stabilizacji bez względu na wielkość kompromisu, który jest tego ceną. Europa przerabiała już ten scenariusz, choćby w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Czyżby nauka „poszła w las”?

Przejawy takiej polityki chowania głowy w piasek, postawy dystansowania się wobec problemów widzimy w życiu politycznym, gospodarczym i religijnym społeczeństw niemal na każdym kroku. Niezależnie od skali zjawiska, schemat zawsze jest podobny: czy mamy do czynienia z dobrze zorganizowanym terrorem, wyposażonym w broń masowego rażenia, czy z prymitywnym terrorem ulicy, blokowisk i stadionów. Zawsze narzędziem jest strach, a celem zmuszenie większości do realizowania interesów marginesu.

Nagłaśniając indywidualne przypadki ludzkich dramatów, bazując na emocjonalnej sile medialnego przekazu (porwani zakładnicy, nieuniknione przypadki cywilnych ofiar wojny), terroryści, mordercy bez czci i honoru (a nie partyzanci bądź ruch oporu, jak wolą niektórzy) winę za swoje barbarzyństwo zrzucają na przywódców państw zaangażowanych w interwencje zbrojne w zapalnych regionach świata. To, że terroryści używają dla realizacji własnych celów tego rodzaju bezczelnej argumentacji, nie dziwi. Natomiast fakt, że społeczeństwa zachodnie – zwłaszcza europejskie –  zaczynają za pomocą mediów wręcz sympatyzować z faktycznymi winowajcami, powinien przerażać.

Problem z międzynarodowymi interwencjami jak dotychczas nie polegał na tym, że było ich za dużo, ale że za mało i nie wtedy, gdy były naprawdę potrzebne. I tu Europa zapisała w najnowszej historii ponurą kartę, prezentując swój bezwład – niemą akceptację najbardziej krwawych reżimów. Przykłady byłej Jugosławii, afrykańskiej Ruandy czy ostatnio Iraku i Syrii obciążają sumienia przywódców największych europejskich państw.

Z drugiej strony, czy można się temu dziwić, skoro większość z nich to politycy wątpliwego formatu, nawet nie próbujący pretendować do miana mężów stanu. Są produktami demokracji – jej najgorszego wcielenia, kiedy to przerodziła się w dyktaturę mas poprzez wszelkiego rodzaju sondaże i rankingi popularności. Niewolnicy sondaży, populiści z wyboru lub z konieczności próbują uniknąć odpowiedzialności za niepopularne decyzje, nie czyniąc nic. Tak można wprawdzie zyskać poklask tłumu, ale na pewno niczego się na świecie nie zmieni.

Przeciwnie – idea nieangażowania się, nic nie czynienia – wbrew intencjom jej wyznawców – może doprowadzić do nasilenia fali terroru, a to w konsekwencji prawdopodobnie wyniesie na wyżyny władzy bezwzględnych populistów – przyszłych dyktatorów. W tym względzie historia dostarcza wielu smutnych przykładów. Bierność wyborców pozostających w domach, zniechęconych do jakiejkolwiek formy uczestnictwa w życiu publicznym, często otwiera drogę do władzy ludziom, którzy akurat najmniej powinni mieć z nią do czynienia.

Piętno bierności odcisnęło się niemal na każdej dziedzinie naszego życia, nie oszczędzając przy tym kościołów. W myśl pewnej niezbyt mądrej łacińskiej maksymy, ten jest święty, kto nic nie robi, bo w ten sposób nie może popełnić również i grzechu. Wydaje się, że póki co mamy duży urodzaj takich „świętych”, a właśnie grzechy zaniechania – bardziej niż grzechy popełnione – stanowią największą przeszkodę na drodze do indywidualnego rozwoju wierzących, jak i całych kościołów.

Bywa tak, że bierność kościelnej większości wyznacza kurs na wieczne dryfowanie po mieliznach duchowego życia przy pełnej akceptacji ze strony przywódców nie chcących nikomu się narazić. Prowadzi to do konfliktów z ludźmi czynu, często powołanymi przez Boga, którzy z całych sił nie chcą pogodzić się z zastaną rzeczywistością. Chęć utrzymania status quo, stanu posiadania i władzy, skłania konformistów do terroryzowania potencjalnej konkurencji i zarazem do promowania ludzi miernych, bezwolnych wykonawców poleceń. Tego rodzaju działanie doskonale wpisuje się w bardzo polską skądinąd tradycję bezinteresownej zawiści, solidarnego równania w dół, uderzania w mocnych i bronienia przegranych, nienawidzenia bogatych i sympatyzowania z ubogimi. W ten sposób uzyskana „chora” równowaga wpływa na brak wyrazistych przekonań i jasnej wizji wśród wierzących, kształtuje tendencję nieopowiadania się po żadnej ze stron potencjalnych konfliktów, balansowania między zdecydowanym „tak” a “nie”. Słabość i nijakość to często wynik takiego „złego balansu” między prawdą a fałszem, wiarą a strachem, inicjatywą a biernością.

Terror bierności nie mógłby mieć miejsca, gdyby nie swoiste rozregulowanie zdolności percepcyjnych społeczeństwa, rozmycie w miarę jasnych kryteriów oceny tego co dobre, a co złe. Żyjemy w świecie dezinformacji, gdzie dowolne żonglowanie faktami, świadome posługiwanie się półprawdami, a nawet ordynarnymi kłamstwami kreuje ludzkie światopoglądy. W myśl zasady, iż kłamstwo często powtarzane staje się powszechnie akceptowaną prawdą, miesza się pojęcia, na nowo interpretuje symbole. „Miękki” terror propagandowy uprawiany przez wpływową mniejszość sprawia, iż zwykły „zjadacz chleba”, intelektualnie zastraszony, nie śmie nawet wyrazić swego zdania, jeśli różni się ono zasadniczo od powszechnie lansowanego i politycznie poprawnego. Przy okazji zacierania granic między prawdą a fałszem dochodzi do podważenia najpierw w świadomości społecznej, a potem już oficjalnie za społecznym przyzwoleniem, poczucia podstawowych wartości stanowiących fundament egzystencji każdego społeczeństwa. Poczucie elementarnej sprawiedliwości, praworządności, równości wszystkich wobec prawa, ochrona ludzkiego życia i mienia, zapewnienie podstawowych wolności obywatelskich, to wartości kształtujące świadomość i wrażliwość społeczną.

Poprawność polityczna rozmywa jasne kryteria dobra i zła, prawdy i kłamstwa, pozbawia zdrowego rozsądku i zdolności do trzeźwej oceny sytuacji. Wywołuje rodzaj „ostrego obłędu” (na który najwyraźniej cierpi część politycznych elit europejskich) prowadzący stary kontynent na skraj katastrofy.

I tak, wbrew niezliczonym, ewidentnym faktom, każe się nam wierzyć, że Islam to religia na wskroś pokojowa, tolerancyjna wobec wyznawców innych religii, otwarta ma inne kultury. Mamy udawać, że nie ma i nie będzie żadnego związku między ostatnią falą islamskiej imigracji do Europy, a wzrostem zagrożenia terrorystycznego, co jest czystym nonsensem. Wreszcie, mamy uważać, iż nagminne akty bezprawia (gwałty, kradzieże, rozboje, a nawet zabójstwa) popełniane przez islamskich imigrantów są wynikiem przebytej wojennej traumy, trudnością adaptacji w nowym świecie i najlepiej nie straszyć ludzi tymi newsami.

Pora się ocknąć z tego letargu, póki nie będzie za późno na jakiekolwiek rozwiązania.

Nic nie stoi na przeszkodzie, by radykalnie zaostrzyć politykę imigracyjną w Europie oraz dokonać (niestety) zbrojnej „naziemnej” interwencji na terenach opanowanych przez tzw. Państwo Islamskie.

Wobec wszystkich obywateli stosować zasadę „zero tolerancji” dla najmniejszych nawet aktów bezprawia. I to bez względu na religię, rasę czy pochodzenie. Dokonać głębokiej infiltracji środowisk generujących terroryzm, w tym niektórych grup muzułmańskich duchownych (imamów) jawnie nawołujących do świętej wojny.

A jeśli świat demokracji komuś nie odpowiada, zawsze może skorzystać z innego prawa, prawa do opuszczenia jego granic. I każdy musi to zrozumieć. Bez wyjątku.

Comments are closed.