W Wielkiej Brytanii zostawiłam trzypokojowe mieszkanie, samochód i wszystkich znajomych. Przyleciałam do Warszawy w lutym z jednym wózkiem dziecięcym i walizką. Była środa wieczorem. Znalazłam się na tzw. „patelni”, czyli przy wejściu do metra, gdzie różne kościoły protestanckie głoszą przechodniom ewangelię. Tam podeszła do mnie kobieta i zaprosiła mnie do swojego kościoła o nazwie „Jezus jest Panem”. Mówiła tak przekonująco o szkółce biblijnej dla dzieci, że zgodziłam się przyjechać na spotkanie w najbliższą niedzielę, choć miałam na liście kilka innych kościołów do odwiedzenia. Bóg zatroszczył się o mnie natychmiast – dosłownie parę godzin po wyjściu z samolotu wiedziałam, dokąd pójdę na nabożeństwo parę dni później.
Pamiętam, że zaraz przy wejściu miłe kobiety zadbały o opiekę nad moimi dziećmi, abym mogła skupić się na tym, co działo się w kościele. Główny Pastor kościoła głosił wtedy na temat rodziny. Każde słowo trafiało do mnie. Od razu „wyryło się” w moim sercu i miałam je długo w pamięci. W jednej chwili podjęłam decyzję, że tu zostanę, że to jest moje miejsce, bo właśnie tego szukałam za granicą i tego potrzebowałam. Byłam o tym tak mocno przekonana, że nawet nie musiałam pytać Ducha Świętego. Od tamtej pory minęło już wiele lat i ani razu nie miałam potrzeby szukania czegokolwiek w innych kościołach. Tu niczego mi nie brakowało. Wręcz przeciwnie, doświadczyłam tu wiele miłości i opieki duchowej oraz materialnej. Uczyłam się, czym jest żywe i prawdziwe uwielbienie Boga, nasiąkałam głoszonym Słowem. Tutaj nieustannie wzrastam w różnych obszarach życia wiary.
W ciągu pierwszych trzech tygodni pobytu w kraju znalazłam pracę jako nauczycielka angielskiego i ulokowałam dzieci w prywatnym chrześcijańskim przedszkolu. Przez pięć miesięcy mieszkałam z dziećmi w jednym pokoju, który wynajmowałam od znajomej. Nie były to warunki sprzyjające myśleniu o własnej drodze zawodowej. Musiałam się skupić na przeżyciu, zwłaszcza że wkrótce kończyły mi się odłożone pieniądze i zaczęłam żyć o wiele oszczędniej. Często byłam w sytuacji, kiedy nie wiedziałam, za co kupię jedzenie.
Nie pozwoliłam sobie jednak na narzekanie czy brak wiary. Wiedziałam, że nie mogę dopuścić do siebie złych myśli, a tym bardziej ich wypowiadać. Nie tylko ze względu na siebie, ale i na dzieci, które szybko wyczuwały, że coś jest nie tak. To był dla mnie test wiary. Słyszałam co jakiś czas świadectwa innych wierzących, którzy mówili, że znaleźli się w trudnej sytuacji finansowej i przez wiele miesięcy żyli w stresie. Nie było jednak wśród nich osób, którym brakowałoby na jedzenie, dlatego nie mogłam się z nimi utożsamić. To było trudne. Jak to się mówi: „Syty nie zrozumie głodnego”. Przetrwałam ten kryzys, ogłaszając słowo z Listu do Hebrajczyków 11:1: „A wiara jest pewnością tego, czego się spodziewamy, przeświadczeniem o tym, czego nie widzimy”. Zaopatrzenie zawsze przychodziło na czas. Bóg zawsze znajdował sposób na to, aby mnie wesprzeć.
Po pewnym czasie, kiedy wzmocniłam się poprzez modlitwę i uporządkowałam moje codzienne życie z Bogiem, przyszła pora na odnowienie relacji z moim tatą. Nie należy on do ludzi o łatwym charakterze – jak sam nieraz to przyznaje w chwili szczerości. Bóg mnie uspokoił i zapewnił, że wszystko będzie dobrze, że zajmie się tą sprawą, tak jak do tej pory wszystkim się zajmował; że skruszy serce ojca, kiedy tylko okażę mu bezwarunkową miłość. I to był punkt zwrotny w moim rozwoju zawodowym!
Podjęłam pracę na pół etatu u taty – architekta. W tamtym czasie wiązało się to z codziennymi dojazdami z Warszawy do Kampinosu i z powrotem. Po roku postanowiłam przeprowadzić się do Kampinosu. Starsza córka zmieniła szkołę, a młodsza rozpoczęła naukę w pierwszej klasie lokalnej szkoły podstawowej. Praca przy projektach architektonicznych była ciekawa, ale ja cały czas marzyłam o powrocie do mojego tak zwanego „wyuczonego zawodu”. Pomagałam znajomym w drobnych aranżacjach wnętrz za niewielkie pieniądze, ale to nie dawało mi wiele radości.
Po dwóch latach pracy u taty przyszedł czas na niezależność. Mimo czarnych prognoz ze strony rodziciela postanowiłam po raz kolejny stanąć mocno na Słowie Bożym, które mówi, że „wszystko jest możliwe dla tego, kto wierzy” (Mk 9:23). Po intensywnej modlitwie, w której ogłosiłam, że będę mieć zlecenia i dam radę mimo tak długiej przerwy od czasu studiów, zakomunikowałam tacie, że rozpoczynam własną pracę w zawodzie architekta wnętrz. Czułam wtedy, że muszę to powiedzieć oficjalnie i głośno, a nie w myślach przed samą sobą w pokoju. Nie miałam wówczas żadnego zlecenia, które mogłabym uznać za zapowiedź przyszłej pracy. Nie miałam niczego oprócz ukochanego Słowa Bożego, które nigdy mnie nie zawiodło i nie opuściło. Już następnego dnia otrzymałam pierwszy telefon od osoby zainteresowanej usługą projektowania wnętrz. I tak, w ciągu kilku dni, przystąpiłam do pierwszego zlecenia. Czułam się nieziemsko – pierwszy raz „na swoim”, niezależna od nikogo oprócz Boga. Poczułam, że zwyciężyłam i wiedziałam, że odtąd będzie tylko lepiej. Tak też się stało, „bo wszystko, co się narodziło z Boga, zwycięża świat. A tym zwycięstwem, które zwyciężyło świat, jest nasza wiara” – jak mówi 1 List Jana 5:4.
Mimo że do momentu założenia własnej firmy projektowej było przede mną jeszcze wiele wyzwań , to nigdy się nie poddałam. Kiedyś jeden z Pastorów wypowiedział nade mną prorocze słowo: „Jesteś jak bumerang. Zawsze wracasz, aby wypełnić zadanie i nigdy się nie poddajesz, choć inni już odpuszczają. Nawet jeśli cię wyrzucą drzwiami, ty wejdziesz oknem”.
Kiedy pandemia wkroczyła na arenę i wiele osób zamykało działalność, ja na przekór sytuacji w świecie postanowiłam otworzyć swoją. Cytując List do Rzymian mówiący o tym, że „sprawiedliwy z wiary żyć będzie”, najpierw utwierdziłam się w tym, że jestem sprawiedliwa Jego sprawiedliwością, a potem postanowiłam dokładnie tak żyć – wiarą. Nie musiałam długo czekać na rezultaty: projekty przychodziły jeden za drugim, a ja wystawiałam kolejne faktury, błogosławiąc Boga i oddając Mu chwałę za wszystko.
Podsumowując, w Biblii jest napisane, aby „szukać najpierw Królestwa Bożego, a wszystko inne będzie nam dodane”. Najpierw jest modlitwa, poświęcenie czasu na czytanie Słowa Bożego, a potem podejmowanie decyzji w oparciu o to, co Bóg do nas mówi – nigdy na odwrót! Ponadto każda myśl sprzeczna z Bożym Słowem niszczy wiarę i powstrzymuje błogosławieństwo dla naszego życia. Nawet nie myśl o tym, aby przeszła ci przez gardło i wyszła w przestrzeń. Świat duchowy skrzętnie odnotowuje każdą twoją wypowiedź. Ktoś kiedyś dobrze opisał, co się dzieje z wypowiedzianym słowem – ono się po prostu materializuje i w ułamku sekundy zaczyna żyć własnym życiem. Tworzy swoją rzeczywistość, na którą potem już nie mamy wpływu.
A co, jeśli dopiero w którymś momencie życia zdasz sobie sprawę, co narobiłeś, i zapragniesz to zmienić? To proste: pokutuj z każdej bezmyślnej wypowiedzi i przeproś Boga za to, że Go obraziłeś. Złam w imieniu Jezusa wszystkie złe słowa i ogłoś, że nie mają one mocy nad tobą, nad twoim współmałżonkiem, dziećmi, biznesem, zdrowiem, czy czymkolwiek innym. W zamian zacznij uwalniać dobre słowa, zgodne z tym, co Bóg o tobie mówi – a On ma dobre myśli o tobie i twoich talentach. On ci je dał po to, abyś nie tylko ich używał, ale czerpał z nich radość i satysfakcję, abyś się na nich bogacił. Buduj swoją wiarę, zaczynając od małych rzeczy i nie odpuszczaj. Bądź odważny, bo do takich świat należy. Nie zniechęcaj się drobiazgami, potknięciami, brakiem doświadczenia czy specjalistycznej wiedzy. To wszystko zdobędziesz z czasem, a teraz musisz od czegoś zacząć. Dlatego wstań jutro wcześnie rano i zanim sięgniesz po swój telefon komórkowy, zanim zjesz śniadanie, zanim twoi domownicy zajmą ci czas, zwróć się bezpośrednio do swojego Ojca w niebie i poproś, aby ci objawił, co jest w tobie najcenniejsze i co powinieneś rozwijać? Kiedy otrzymasz odpowiedź, to zadaj sobie następne pytanie – w jaki sposób powinieneś to rozwijać. Czy coś stoi na przeszkodzie, czy coś musisz w sobie zmienić? Bóg będzie ci odpowiadał, tylko pytaj z wiarą, że otrzymasz odpowiedź.