Tekst: Marta Wróbel
Od dłuższego już czasu chodzi za mną temat mało modny, oldschoolowy jak by się dzisiaj powiedziało. Z jednej strony bardzo duchowy, z drugiej doświadczany przeze mnie niemal codziennie w relacjach służbowych.
Słownikowo „lojalność” oznacza wierność wobec siebie osób połączonych wzajemnym zaufaniem, uczciwość w kontaktach międzyludzkich. W praktyce – znaczy tyle, co komu i w jakich okolicznościach wygodnie. Najczęściej mylona z oportunizmem (dostosowywanie się do sytuacji w celu osiągnięcia jak największych korzyści) – czyli lojalny jestem wówczas, gdy przynosi mi to korzyści lub jest wygodne. Bądź z korporacyjnym vel partyjnym tchórzostwem – jestem lojalny wobec zastanego systemu, nawet jeżeli jest wypaczony, bo nie stać mnie, by go skonfrontować i boję się stracić poparcie ludzi.
Prawdziwa lojalność leży daleko od tych dwóch postaw.
Rodzi się w sercu, na poziomie zgodności dwóch lub więcej osób w zakresie celu bądź wartości.
Uwiarygadnia się w chwili słabości, trudu, problemu, odrzucenia, prześladowania.
Testowana jest również w sytuacji sukcesu – gdy osoba dotychczas lojalna doświadcza powodzenia, czuje się silna, uniezależnia się i czasem obraca swoje zwycięstwo przeciw osobie, z którą łączyło ją przymierze.
Lojalność nie ma nic wspólnego z niewolniczym poddaństwem, ślepym posłuszeństwem. Jak już pisałam – zawsze opiera się na świadomej wspólnocie wartości bądź celu. To głębokie przymierze, które łączy dwie osoby. Chroni każdą z nich, umożliwia rozwój. Im dłużej trwa, tym większą ma wartość. Lecz, gdy jedna ze stron świadomie narusza ową jedność celu bądź wartości – nie masz obowiązku przy niej „warować”.
Wierzę, że w obecnych dniach odnowienie LOJALNOŚCI jest ważnym elementem odnowienia KOŚCIOŁA i musi być właściwie zrozumiane.
Przychodzą mi teraz na myśl dwa przykłady lojalności w Piśmie.
Kaleb, wierny jak pies (Kaleb dosłownie znaczy ‘pies’). Zauważmy, że w pierwszej kolejności Kaleb był lojalny wobec Boga, a następnie dopiero wobec Mojżesza i Jozuego. Gdyby Jozue – po powrocie ze zwiadu ziemi obiecanej – przyłączył się do grona malkontentów, gwarantuję, że „lojalność” Kaleba by się skończyła. Boży rodzaj lojalności wypływa z poddania na pierwszym miejscu Jemu, a potem osobom realizującym Jego wolę. Kaleb nie został też stłamszony przez Jozuego – otrzymał wspaniały przydział dziedziczny i sam go sobie wywalczył. Lojalność to nie pozbawienie się własnej tożsamości. To współdziałanie w jednym kierunku, w jednym duchu, z właściwym poddaniem autorytetowi.
Jonatan, z jednej strony wzorcowy przykład właściwie rozumianej lojalności i z drugiej strony równie podręcznikowy przykład lojalności dysfunkcyjnej. Jego przymierze z Dawidem, zrodzone w chwili, gdy Dawid nie był królem lecz banitą, wygnańcem – to poruszający obraz rozpoznawania Bożych pomazańców. Zauważmy, ze lojalność Jonatana nie wynikała z sentymentów – on wiedział, że Bóg namaścił Dawida na króla. Czyli ponownie – lojalność wynika z rozpoznania namaszczenia i wspólnego celu czyli przeznaczenia! W 1 Samuela 23:17 Jonatan mówi do Dawida: „Nie bój się, gdyż nie dosięgnie cię ręka mojego ojca Saula; ty będziesz królem nad Izraelem, ja zaś będę drugim po tobie”. Definiuje swoje przeznaczenie i relację prawdziwej lojalności, rezygnując z przysługującego mu prawem tronu. Wierzę, że dokładnie ten układ był Bożym zamiarem – Dawid przez całe życie miałby najwierniejszego przyjaciela i doradcę u swego boku. Kto wie, może nie popełniłby błędów, które kosztowały życie jego dzieci. Tymczasem, stało się inaczej. Jonatan wybrał jednak więzy krwi nad więzami duchowego przymierza. Wiedząc, że jego ojciec z każdym dniem oddala się od Boga, staje się zaprzeczeniem Bożego prawa, wrogiem namaszczenia – wiedząc to wszystko, wybrał lojalność wobec systemu. To smutna historia. Zamiast budować u boku Dawida potęgę Izraela – zginął u boku ojca, w hańbie porażki, z piętnem odrzucenia przez Boga. Bardzo pouczające.
Chcę poruszyć jeszcze jeden aspekt lojalności, a tak naprawdę jej braku. Radzenie sobie z sukcesem. Przeczytajmy uważnie listy ap. Pawła, szczególnie 2 do Koryntian, choć nie tylko. W niemal każdym skarży się on na nielojalność braci. Niektórych wymienia z imienia! W przypadku Koryntian – problemem było to, że wzbili się w duchową pychę, uznali, że nie potrzebują już słuchać się duchowego ojca, którego wygląd zewnętrzny lichy a mowa do niczego (sic!). Już stali się mądrzejsi, bardziej duchowi, już nazbierali sobie własnych nauczycieli, już otworzyły im się „drzwi” do niezależnej służby. Szkodliwy rodzaj obłędu, który sprzeciwia się poddaniu namaszczeniu apostolskiemu, niezbędnemu do właściwego budowania kościoła.
Czy to oznacza, że lojalność ogranicza mój rozwój? Jak już pisałam – lojalność to przymierze dwustronne. Druga strona zapewnia Ci bezpieczeństwo rozwoju, wręcz do niego motywuje. Przynajmniej tak być powinno. Nie ogranicza, lecz zabezpiecza, porządkuje. Sprawia, że w kościele – przy JEDNOŚCI serca i myśli – może rozkwitać RÓŻNORODNA mądrość Boża. Jedność, lojalność, prowadzą do różnorodności darów, powołań, misji.
Przychodzi mi na myśl scena z bardzo dobrego filmu political fiction – „Idy marcowe”. Młody specjalista od PR pracuje u boku znaczenie starszego, doświadczonego mistrza w tym fachu. Razem stanowią duet nie do pobicia. Młody szybko obrasta w piórka. W trakcie bardzo trudnej kampanii wyborczej wydarza się z pozoru mało znacząca sytuacja – otrzymuje telefon od konkurencji, z zaproszeniem na rozmowę. W swoim przekonaniu jest jak najbardziej lojalny, idzie na spotkanie z czystej ciekawości. Nie jest świadomy prowokacji. Tym jednym gestem traci całkowicie zaufanie szefa. Gdy dochodzi do konfrontacji między nimi, przełożony uświadamia mu prawdziwą motywację jego czynu: „poczułeś się ważny, że dzwonią właśnie do ciebie”. To wszystko, nic więcej. Po prostu poczuł się ważny i to jedno – przecież jak najbardziej pozytywne – uczucie, uruchomiło całą lawinę decyzji i czynów. To się zawsze tak samo zaczyna. Drobna chwila – teraz jest mój moment, teraz wychodzę z cienia, teraz jestem ja. Do tego dodajmy nutę rozgoryczenia. I voilà, gotowe.