
Nie mogłam zrozumieć, dlaczego my, chrześcijańscy rodzice, pochodzący z „normalnych” domów, czyli mający w miarę dobre wzorce wychowawcze, nie potrafimy wychować dziecka. Czy to jest takie trudne?
Droga Redakcjo,
Chciałabym podzielić się jednym doświadczeniem. Nie jest duchowe, ale zwykłe, domowe, związane z wychowaniem dzieci. Jest ważne, bo zmieniło moje dziecko i moją rodzinę. Nie wiem, co na to „eksperci”, „naukowcy” i „psychologowie”, ale może pomoże komuś, kto boryka się z podobnymi problemami jak ja.
Mam sześcioletniego synka i od roku zauważałam negatywne, choć powolne zmiany w jego zachowaniu. Dziecko było ciągle w złym humorze, kłótliwe (choć nie agresywne), wymagało bezustannej uwagi, nie umiało się samo bawić, miało problemy ze skupieniem się. Syn miał też wielką potrzebę ruchu, ale zerową potrzebę nauki, co mnie dziwiło, bo pamiętam, że w jego wieku „łykałam” wiedzę jak powietrze. Poza tym często nas nie słuchał, trzeba było powtarzać te same rzeczy po kilka razy, zachowywał się, jakby wszystko mu się należało. Słowem, ku naszej zgrozie, stał się kwintesencją rozwydrzonego jedynaka.
Nie mogłam zrozumieć, dlaczego my, chrześcijańscy rodzice, pochodzący z „normalnych” domów, czyli mający w miarę dobre wzorce wychowawcze, nie potrafimy wychować dziecka. Czy to jest takie trudne? Nie rozumiałam, dlaczego metody wychowawcze, modlitwa i rodzicielska miłość do jakiegoś momentu działały, a potem przestały. Muszę przyznać, że zaczynałam powoli się zastanawiać, czy mój syn nie ma ADHD, lecz jednocześnie gdzieś w głębi duszy wiedziałam, że przyczyna jego zachowania leży gdzieś na zewnątrz, choć nie potrafiłam jej zlokalizować. Dodam, że nie jesteśmy rodzicami, którzy „bezstresowo” wychowują dziecko, a jednak mieliśmy wrażenie, że ponosimy absolutną wychowawczą porażkę, bez względu na to, jak się staramy. Winiłam słodycze, lecz ich ograniczenie, a nawet odstawienie, niewiele (choć trochę) dało. Winiłam stres w przedszkolu. Przedszkole się zmieniło, a zachowanie nie. Winiłam telewizję i tablet (oglądał rano bajki, przed pójściem do przedszkola, lub grał wtedy w Minionki albo warcaby na tablecie), jednak zawsze limitowaliśmy i jedno, i drugie. Były okresy, kiedy syn mógł oglądać np. tylko 10- czy 20-minutową bajkę albo zagrać w warcaby (bo edukacyjne). Jednak nie widzieliśmy żadnej zmiany w zachowaniu, nawet kiedy bardzo limitowaliśmy elektronikę.
W końcu, po którejś z kolejnych awantur, odcięliśmy wszystko KOMPLETNIE. Żadnej gry edukacyjnej, żadnego kolorowania na komputerze, żadnych warcabów na tablecie, zero bajek.
Pierwszy dzień był trudny, bo zaburzona została poranna rutyna. Drugi dzień był ciut lepszy. Trzeciego dnia dziecko przestało ciągle pytać, kiedy będzie znów mogło oglądać bajki. Czwartego zobaczyliśmy zmiany w zachowaniu. Minęły dwa tygodnie, a my mamy wrażenie, jakbyśmy mieli w domu inne dziecko, nasze, ale to sprzed roku czy dwóch. Syn budzi się w dobrym humorze, jest wesoły i zadowolony, nie robi fochów i nie wszczyna kłótni. Przestał domagać się ciągłej uwagi i zaczął się sam bawić. Nie negocjuje każdej rzeczy, tylko przyjmuje to, co do niego mówimy. Nie buntuje się, zniknęło roszczeniowe podejście do życia i do nas. Uczy się literek, chce dodawać i odejmować. Nadal dużo biega, ale już nie sprawia wrażenia nadpobudliwego. Inne zachowanie zauważyli nawet nasi znajomi! Gdybym sama nie doświadczyła tej zmiany, nie wiem, czy byłabym w stanie uwierzyć, że brak elektroniki może wywołać tak kolosalne zmiany w zachowaniu. Jednak tak sobie myślę, że chyba jest raczej na odwrót – sądzę, że dopiero teraz zachowanie synka jest jego normalnym zachowaniem. Widzę, że to, co w niego wpajaliśmy, wszystkie rozmowy, wspólne modlitwy, zabawy, nie poszły jednak w próżnię. Były po prostu przesłonięte. Nie wiem, jakie naukowe fakty się za tym kryją. Może mój synek jest wyjątkowo wrażliwy na przedawkowanie bodźców wzrokowo-słuchowych? Nie mam pojęcia. Nie wiem, co by wynikło z badań przeprowadzonych na tysiącu dzieci. Ale wiem, że teraz jestem szczęśliwszą mamą.