
Tekst: Ewa Gnatowska
Prorok Jeremiasz w Trenach (3:19-23) przytacza następujące słowa, które choć proste, są głęboką refleksją nad stanem jego duszy opłakującej upadającą Jerozolimę:
„Wspominanie własnej niedoli i udręki to piołun i trucizna.
Moja dusza bezustannie to wspomina i trapi się we mnie.
To biorę sobie do serca i w tym moja nadzieja.
Niewyczerpane są objawy łaski Pana, miłosierdzie jego nie ustaje.
Każdego poranku objawia się na nowo, wielka jest wierność Twoja.”
Krótką historię własnego narzekania mógłby spisać prawie każdy wierzący, jednak w tym miejscu przytoczę nieco inne, choć związane z tym zdarzenie. Jakiś czas temu szukałam dobrej pracy dość długo, bo najpierw zwyczajnie nie udawało mi się jej znaleźć, a potem będąc studentką SBL, musiałam pracować w niepełnym wymiarze. Pewnego razu podczas modlitwy zobaczyłam w Duchu mojego kolegę z czasów studiów, modliłam się o jego firmę i spytałam Boga, czy mogłabym tam pracować. Miałam przekonanie, że tak, parę miesięcy później ktoś przysłał mi ofertę pracy… nie wiadomo w jakim miejscu. Wysłałam CV, spodobałam się od razu i … okazało się, że jest to dokładnie ta spółka. Przyjęli mnie, choć musiałam jeszcze w międzyczasie trochę powalczyć o wiarę. Wszyscy wiemy, że życzenie spełnione jest drzewem życia, tak się też czułam, przynajmniej, jakbym weszła do ziemi obiecanej. Mogłam powiedzieć za Dawidem, że skończyły się dni mojej tułaczki, część moja przypadła miejscach uroczych, a dziedzictwo moje mi się podoba. Nie ma idealnych miejsc, jednak Bóg w swojej mądrości jest w stanie nas umieścić tam, gdzie mankamenty nie są skrajnie uciążliwe, a jest wiele aspektów, w których jesteśmy błogosławieni.
Jakież było moje zdziwienie, gdy jednego z pierwszych dni w nowej pracy udałam się do kuchni, a tam siedziała dziewczyna, mówiąca, że do nikąd „TO” (moja nowa firma) nie zmierza i nic z tego już nie będzie. Nie, żeby ktoś raz coś powiedział, sesje uświadamiające ogrom zagrożeń polegające na wyrzucaniu strumienia narzekań odbywały się odtąd codziennie. Byłam w totalnym szoku, że to co dla mnie cenne ktoś traktuje z takim brakiem szacunku. Chciałam spożywać ze swojego nowego drzewa życia, a podstawiano mi w porze obiadowej owoc poznania dobrego i złego.
Od tego dnia co rano moje modlitwy jakoś dziwnie proroczo płynęły w kierunku nowej łaski i objawienia na każdy dzień, czyli zamiast Dawida z Psalmów przerabiałam teraz Jeremiasza z Trenów. Minął rok i „TO” (czyli firma) się jakoś trzyma (narzekająca koleżanka też, choć ledwo ledwo).
My, chrześcijanie zaangażowani w kościele, zdajemy się oczywiście nie mieć tego problemu, tylko dziwnym zbiegiem okoliczności, gdy zstąpi Boża obecność i wiele osób wyjdzie do modlitwy, Bóg objawia jakieś korzenie goryczy, które nie wiadomo skąd się u nas wzięły. Przecież my nie narzekamy, nie zazdrościmy, a w wolnym czasie zajmujemy się na przemian: Słowem Bożym, modlitwą i uwielbieniem. Trochę żartuję, ale wydaje mi się, że czasami jako słudzy Boga jesteśmy tak poprawni, że trudno nam się przyznać przed samymi sobą do naszych rozczarowań, a potem ukryta frustracja narasta formując jakiś korzeń, który trzeba wyciągać. Dzieciństwo bez Boga, konsumpcyjne społeczeństwo, w którym chcąc nie chcąc żyjemy i to, że kościoły są dopiero „ w budowie” nie sprzyjają automatycznie satysfakcji w duszy, na szczęście Bóg zostawił nam wspaniałe duchowe narzędzia, jak chociażby wspomniane już Słowo, uwielbienie i modlitwa, które pomagają nam sobie z tym radzić.
Łatwiej nam pójdzie, jeśli uzmysłowimy sobie, że wszystkie negatywne postawy, które wspomniałam, a więc narzekanie, zniechęcenie czy gorycz, są elementem strategii przeciwnika, wymierzonej w rodzaj ludzki, w tym w Bożych ludzi. W ósmym rozdziale Księgi Objawienia Świętego Jana, zaraz po tym, jak modlitwy świętych zanoszone są jako wonność przed tron Boga wraz z kadzidłem, na głos trzeciej trąby spada z nieba gwiazda zwana Piołun i zanieczyszcza jedną trzecią wód na ziemi, tak, że stają się gorzkie, a ludzie umierają od tego rodzaju wody. Nawet jeśli to sąd nam tymi, co się nie nawrócili w czasie łaski, pokazuje to pewien schemat działania, że już dziś możemy napić się albo gorzkiej wody, albo wody przynoszącej życie. Jest jak zwykle ważne, co wyjdzie z naszych ust, czy będziemy wspominać naszą niedolę (zawsze jakiś powód się znajdzie), czy dziękować Bogu, a mamy przecież za co. Ponadto kościół, w którym jesteśmy, wyzwala Bożą rzekę krystalicznie czystej wody, możemy już teraz z niej czerpać, a nie czekać na zapowiadaną przez proroków świątynię przyszłości. Rzeka ta odnowi nasze dusze, da też nową nadzieję i przyniesie też całe zaopatrzenie, którego potrzebujemy.
Żyjemy w niesamowitym czasie, gdzie poza tym, że Bóg działa i odbudowuje swój kościół, a jego obecność staje się realna, możemy dodatkowo wiele rozumieć, mając objawienie tego, co On czyni dzisiaj. Dla ludzi, którzy wyszli z Egiptu pod wodzą Mojżesza, którzy też parę razy przerobili temat narzekania, szemrania, zgorzknienia i temu podobne, było chyba dużo trudniej. Mieli pić z duchowej skały, którą był Chrystus, ale nie zawsze się udawało. Ci w Mara (II Księga Mojżeszowa 15:22-27) zostali wyratowani, bo Mojżesz wrzucił do gorzkiej wody kawałek drewna, o którym dzisiaj wiemy, że symbolizuje krzyż Chrystusa, będący lekarstwem między innymi na tego rodzaju sytuacje. Potem (IV Księga Mojżeszowa 21:1-10) ten sam przywódca musiał „wywyższyć węża na pustyni”, znowu symbolizującego ofiarę naszego Zbawiciela, aby kolejna szemrająca ekipa nie pomarła w swoich grzechach. Wszyscy ci ludzie widzieli cuda i znaki, jednak nie mieli tego co my, kościoła, objawienia Słowa (w dzisiejszym rozumieniu) ani zrozumienia tego, czym jest ofiara Chrystusa, spisanej Biblii, ci pierwsi nawet prawa. Jasne jest, że od nas powinno się więcej wymagać, na przykład tego, abyśmy byli świadomi toczącej się walki, żyjąc w sposób dojrzały, nie dając się zanieczyścić niewłaściwym rzeczom. Dzięki temu dzisiejsi „Mojżesze” nie będą musieli nas z ich wyciągać przez prorocze słowa i gesty (dary Ducha, które tak kochamy). Chodzi tak naprawdę o to, aby w naszym życiu „był wywyższony Syn Człowieczy”, świadomie, celowo i ze zrozumieniem tego, co się naprawdę odbywa.