Tekst: Marcin Podżorski
Jakiś czas temu czytałem książkę napisaną z tej ideologii jedności, w której ewangeliczny pastor sugeruje, by w kwestii kultu maryjnego spotkać się z braćmi katolikami w połowie drogi. Czyli gdzie mielibyśmy się spotkać? I kluczowe pytanie: po co?
„Pożyteczni idioci” – tak dosadnie nazwał Włodzimierz Lenin lewicowych intelektualistów z Europy Zachodniej, którzy byli piewcami Rewolucji Bolszewickiej w swoich krajach. Ludzie ci, zachłyśnięci ideami promowanymi przez Bolszewików, byli pierwszymi zwolennikami systemu komunistycznego na Zachodzie. Byli oni tak bardzo zafascynowani komunizmem, że kiedy później dowiadywali się o zbrodniach Lenina i Stalina, często nie dawali im wiary. Mieli swoją ideę, w którą wierzyli.
Sam Lenin nimi pogardzał, aczkolwiek doceniał ich rolę w propagowaniu rewolucji.
Od lat 90 słyszę od protestantów różne idee na temat jedności i podejmowania wspólnych działań z innymi wyznaniami historycznymi, w szczególności z kościołem katolickim. Co jakiś czas ta idea wracała jako nowe objawienie, próbując pozyskać zwolenników. Ostatnio mam wrażenie, że na tyle weszła ona na salony, że już żaden postępowy pastor, który nie chce uchodzić za zaściankowego, jej nie zakwestionuje. Stała się wartością samą w sobie. Jakimś dogmatem, z którym się nie dyskutuje. W rzeczywistości wokół nas widać mnóstwo jej przykładów.
Jakiś czas temu czytałem książkę napisaną z tej ideologii jedności, w której ewangeliczny pastor sugeruje, by w kwestii kultu maryjnego spotkać się z braćmi katolikami w połowie drogi. Czyli gdzie mielibyśmy się spotkać? I kluczowe pytanie: po co?
Słyszałem też o akcji ewangelizacyjnej, która miała miejsce w Polsce przed paroma laty, gdzie protestanccy doradcy duchowi nie mogli usługiwać nawróconym katolikom (bo i po co, skoro mają swoich doradców).
Często protestanccy muzycy są zapraszani na katolickie imprezy, wakacyjne zloty młodzieży, podczas których kulminacyjnym punktem wcale nie jest ewangelizacja, tylko np. odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych. W czasie tych imprez Ci zaproszeni artyści czasem mogą i owszem złożyć świadectwo Bożego działania (np. że Bóg im pomógł w trudnym czasie), ale nie więcej. Czasem nawet tego nie. Oczywiście muzycy się cieszą, bo wydaje im się, że im Bóg otwiera te drzwi, że uczestniczą w jakimś epokowym wydarzeniu. Ale niewiele z tego wynika. Przyjedziesz na zlot, pod warunkiem, że akceptujesz ramy zlotu. Układ jest prosty.
Takich przykładów możnaby mnożyć. Osobiście, jestem zdumiony tym podejściem wśród przedstawicieli środowisk ewangelicznych. Poziom naiwności w rozwadnianiu swojego przesłania przekroczył granice trzeźwości. Czy są jeszcze jakieś prawdy nienegocjowalne w tym środowisku? Mam wrażenie, że doszliśmy do miejsca, gdzie to bracia protestanci starają się być wiarygodni dla katolików i ich zaplecza duchowego.
A mówiąc wprost – jestem zdumiony słabością i wątłością wizji wśród przedstawicieli protestantów. To jest chodzenie w duchu poddaństwa. To jest kapitulacja. To jest żadna wizja. To nawet nie dotknęło wizji Bożej. To nie ma prawa się tak w ogóle nazywać.
Dziwię się ewangelicznym wizjonerom, że fundują nam takie coś. W tym całym galimatiasie można przyznać, iż jest logika w decyzji Ulfa Ekmana: czuł się katolikiem, więc nim został. Już przestał zachwalać katolicyzm jako protestant, teraz robi to jako katolik. Może to jest rozwiązanie. Zamiast flirtować z katolicyzmem, można się stać częścią tego kościoła. Będzie bardziej czytelnie. Przy okazji brat Ulf wyjaśnił wszystkim jak rozumie ową jedność: jest ona możliwa tylko pod szyldem kościoła katolickiego (artykuł we Frondzie na temat konwersji Ulfa Ekmana).
Na koniec, by nie zrobiło się zbyt smutno, parę słów zachęty: zanim Jezus przyjdzie, potrząśnie wszystkim co nie jest zbudowane na objawieniu. Wszelka roślina, której nie zasadził Ojciec, wykorzeniona zostanie. Wszelkie pseudo wizje padną. Wszelkie domki z kart zostaną zdmuchnięte. Ostanie się tylko to co jest z Nieba. Zawalczmy o Boże wizje, które przyniosą prawdę ludziom w tym kraju. Głowy do góry.