Tekst: Marcin Podżorski
Niedawno rozmawiałem z jednym z pastorów, który odwiedził nas na Szkole Przebudzenia. Podczas rozmowy, po rannych sesjach, powiedział mi coś takiego: „Jestem zdumiony, że są w Polsce miejsca, w których ludziom zależy na namaszczeniu Ducha Świętego. Myślałem, że już takich miejsc nie ma. Przypominają mi się wczesne lata dziewięćdziesiąte, kiedy się nawracałem”.
Miła rozmowa, miły komplement, ale potem poczułem smutek. To stwierdzenie potwierdziło moje generalne spostrzeżenia, że coś, co było zdobyczą przebudzenia lat dziewięćdziesiątych zeszłego wieku w Polsce, jest systematycznie wypierane z kościołów. Coś, co kiedyś było normą i znakiem rozpoznawczym działania Bożego, staje się wyjątkiem i przejawem jakiegoś odstępstwa on normy w stosunku do panujących trendów.
Każde przebudzenie jest potwierdzane świeżym poselstwem Słowa Bożego. Lata dziewięćdziesiąte charakteryzowały się silnym działaniem Ducha Świętego, które było jeszcze wsparte nauczaniem wiary. Nauczanie to pozwalało dodać element Słowa do przejawów działalności Ducha Świętego. Stanowiło wyposażenie wierzących ludzi do skutecznego funkcjonowania w rzeczywistości duchowej. Było narzędziem, do podtrzymania przebudzenia. Takie tematy jak: tożsamość nowego stworzenia, władza wierzącego, panowanie w Chrystusie, zbroja Boża, moc i autorytet Słowa Bożego, dostępność uzdrowienia, błogosławieństwo finansowe – wydawać się mogło, że na trwałe stały się zdobyczami wszystkich chrześcijan. Po latach, ze smutkiem muszę stwierdzić, że nie. Widzę raczej odwrotną tendencję wypierania roli i przejawów działania Ducha Świętego z kościołów, czemu towarzyszy zmiana poselstwa. Jest mi przykro, gdy widzę, że w kościołach powstaje nowe pokolenie ludzi, którzy nie znają (bo nikt ich tego nie nauczył) działania Boga i towarzyszącego mu poselstwa z lat wcześniejszych. Mało tego, widzę również inną tendencję, że nawet wspólnoty, które były wzbudzone na objawieniu lat dziewięćdziesiątych nie są w stanie utrzymać zdobyczy swoich początków i odchodzą od nich. I to mnie boli podwójnie.
Dziś dominującym poselstwem w kościele jest raczej taka socjalnie akceptowana papka duchowa związana z ruchem budowania kościołów otwartych na poszukujących, nowoczesnych, przyjaznych ludziom, czy jak sobie to jeszcze nazwiemy. Nie chodzi o nazwę, chodzi o substancję. Motywem przewodnim takiej postawy jest przyjęcie założenia, że kościół jest dla ludzi z zewnątrz i że wszystko, co robimy podczas spotkań musi być zrozumiałe i akceptowalne dla nich. Może i brzmi to rozsądnie, ale owoc duchowy jest tragiczny.
Konsekwencją takiego założenia jest bowiem nie tyle przesunięcie akcentu, ile ustanowienie nowych fundamentów. Jeżeli przesuwamy akcent, to tak naprawdę ustawiamy nowy fundament. Fundament rzeczy duchowych zastępujemy fundamentem wizerunkowym. Dlatego mamy problem z substancją, a właściwie z brakiem tejże substancji. Uwielbienie niewidzialnego Boga zastępujemy koncertami. Głoszenie Słowa w mocy ducha zastępujemy pogadankami na temat odpowiedzialnego stylu życia. Budowanie jedności w oparciu o wymogi Słowa Bożego zastępujemy relacjami. Strategie działania Ducha Świętego zastępujemy programami z książek. Dawniej śpiewaliśmy w językach, dziś nie używamy języków w kościele. Pal sześć języki, chodzi o atmosferę, którą wypełniamy kościół. Czy jesteś pewien, że z taką postawą budujesz kościół, który jest przyjazny Duchowi Jezusa?
Ten sam Duch Święty, który wyposaża wierzących w zdolność mówienia językami, w Biblii jest nazwany również Duchem Objawienia oraz Duchem Prawdy (który wprowadza nas we wszelką prawdę). Jeżeli wypieramy Ducha Jezusa ze spotkań, albo inaczej, nie zabiegamy o Niego podczas spotkań, to musimy liczyć się z tym, że Duch Objawienia Słowa Bożego nie będzie silnie działał wśród nas. Oznacza to, że będzie coraz mniej objawionego Słowa na spotkaniach, zaś dominującym elementem staną się zdroworozsądkowe nauczania jak być ogólnie, społecznie akceptowalnym dobrym człowiekiem, np. pokażmy uczynkami, że jesteśmy dobrymi ludźmi, czy zrobiłeś jakiś dobry uczynek w tym miesiącu, czy uśmiechnąłeś się do sąsiadki itp.
Wszystko fajnie, tylko że jak opadnie kurz z naszego głoszenia i miną pierwsze emocje związane z przeczytaniem nowych książek i obejrzeniem paru programów w chrześcijańskiej telewizji satelitarnej, to na koniec dnia okaże się, że otacza nas cała masa sfrustrowanych, letnich chrześcijan, która sama nie wie, po co przychodzi w niedzielę rano do kościoła. Co to jest? To jest plon naszego głoszenia. Rzeczy w duchu pomnażają się według rodzaju. Tylko objawione Słowo Boże może zmienić ludzkie życie. Zdroworozsądkowe pogadanki są fajne, ale nie ustanowią fundamentu prawdy i objawienia w życiu ludzi. Po takiej „zaprawie” ludzie już nie chcą rzeczy duchowych, a nawet jeśli chcą, to nie są w stanie tam wejść. I może się okazać, że przez np. 10 lat naszej służby dla Pana, robienia rzeczy zgodnie z najnowszymi trendami, mimo naszych wysiłków zamiast Izaaka urodziliśmy Ismeala.
Zacząłem ten tekst od dorobku lat dziewięćdziesiątych. Każde nowe działanie Boże zaczyna się od tego punktu, gdzie kończy się stare. Przykładowo, Jezus przyszedł do Jana i poprosił go o chrzest. Jezus zaczął służbę w szczytowym miejscu służby Jana. To, co dla Jana było sufitem, było „podłogą” służby Jezusa. Nastąpiło przekazanie pałeczki. Przez przyjęcie chrztu od Jana Jezus pokazał, że zaakceptował dorobek poprzedniego przebudzenia.
Wiele z usługujących i kościołów, które dziś działają, jeśli chce przetrwać, będzie musiało wrócić do dorobku przebudzenia początku lat dziewięćdziesiątych. Zapoznać się z nim i zacząć chodzić w standardzie tego, co wtedy się działo. To jest jak przepustka do dalszej gry. Bardzo wątpię, by ktoś, kto w praktycznym swoim funkcjonowaniu dzisiaj nie chodzi nawet w zdobyczach lat dziewięćdziesiątych, miał coś od Boga do powiedzenia dzisiaj.