
Tekst: Janusz Szarzec
W cieniu ostatnich, bardziej doniosłych, politycznych wydarzeń w naszym kraju odbyły się kolejne rekolekcje pod hasłem: „Jezus na stadionie” z ojcem Johnem Bashoborą z Ugandy w roli głównej. Po raz piąty w ogóle, a po raz trzeci na Stadionie Narodowym w Warszawie (dwie pierwsze odbyły się w Licheniu). W 2013 r na Narodowym zgromadziło się 58 tys. wiernych, teraz 35 tys. , ale rzecz nie w malejących liczbach. Bardziej istotne było to, co działo się na stadionie, a raczej czego tam brakowało. Jeśli prześledzić przebieg rekolekcji, to, na prosty ewangeliczno-chrześcijański rozum, trudno ustrzec się refleksji, że na stadionie było coraz mniej… Jezusa, a coraz to więcej religii w najczystszej postaci.
Wszystko rozpoczęło się od modlitwy… różańcowej poprowadzonej przez ojców paulinów z Jasnej Góry, czemu towarzyszyła procesja wprowadzająca kopię ikony jasnogórskiej na płytę stadionu. Centralnym punktem wydarzenia była msza święta pod przewodnictwem abp Hosera (nawet nie o. Bashobory) wszak organizatorem była przecież kuria warszawsko-praska. Nie obyło się, rzecz jasna, bez adoracji Najświętszego Sakramentu. Z homilii dowiedzieliśmy się m.in., że „Maryja była żywą monstrancją Jezusa Chrystusa, jest arcydziełem Boga, najdoskonalszym bytem, który wyszedł z rąk Stwórcy”. Jest ona rzekomo naszą Matką, Opiekunką i Przewodniczką a całą liturgię zwieńczył akt ( a jakżeby) oddania narodu „Matce Bożej”.
Cała nadzieja zatem (wszak ona umiera ostatnia) na akcent ewangeliczny w ojcu Bashoborze. Charyzmatyczny duchowny miał uczyć jak zbliżyć się do Boga. Zamiast jednak prawdy o nawróceniu, nowym narodzeniu w Chrystusie jako jedynej drodze do Boga, zgromadzeni mogli usłyszeć, że „ Bóg nie patrzy na nas jako na katolików, muzułmanów, protestantów, buddystów, ale jak na swoje dzieci, jedną wielką rodzinę. I jak w każdej rodzinie dzieci w różny sposób podchodzą do swojej mamy(szkoda, że przy okazji nie wymienił jej imienia) i swojego taty, ale Bóg patrzy na nas tak samo”. Zaiste, bardzo to ekumeniczna wykładnia soteriologii (nauki o zbawieniu).
Ale czego się spodziewaliśmy? Co przyszliśmy oglądać? Początek wielkiego narodowego przebudzenia pod auspicjami hierarchii duchowieństwa? Wylania Ducha Świętego? A na co miałby On zstępować i co uwiarygadniać? Ludzkie nauki, które już dawno zastąpiły/wyparły czyste Słowo Boże, pozbawiając je zbawczej mocy wobec ludzi? Na stworzony system dziesiątek, setek pośredników między Bogiem a ludźmi (wbrew nauce apostolskiej o jednym tylko pośredniku-Jezusie) z główną postacią w randze Matki Boga? Kult obrazów (wyobrażeń Boga), świętych gadżetów itp. zakazany w jednym z pierwszych przykazań? Zamknięcie obecności Boga w opłatku i uczenie ludzi, że tak przyjmuje się Chrystusa, ignorując nauczanie samego Jezusa w tym zakresie? Zastąpienie biblijnego chrztu wodnego przez zanurzenie (w wieku świadomym, zawsze po duchowym odrodzeniu się osoby) pokropieniem niemowląt, które rzekomo czyni z nich chrześcijan?
Zastąpienie autentycznego chrztu Duchem Świętym (z nadprzyrodzonym znakiem mówienia innymi językami) praktykowanego przez apostołów aktem bierzmowania (przez włożenie rąk człowieka, który sam najczęściej nie ma z Duchem Świętym wiele wspólnego)? Zastąpienie apostolskiego nauczania o kościele jako Ciele Chrystusa złożonym z wypełnionych Duchem Świętym wierzących nauką o rzekomej Sukcesji Apostolskiej czyli monopolu na Pana Boga jednej, jedyno-zbawczej organizacji?
Jeśli dla kogoś to niewystarczające argumenty, to chyba czytaliśmy różne Pisma Święte. Jeśli ktoś dalej łudzi się i myśli, że można naprawiać/zbawiać religijny system, traci tylko czas. Zbawiać można i należy ludzi, prowadząc ich do wiary opartej na czystym Słowie Bożym. A jeśli w konsekwencji zechcą opuścić martwy system, tym lepiej dla nich.
Z drugiej strony refleksja dla tych ewangelicznych protestantów, którzy wiążą swą duchową przyszłość we współpracy z kościołem rzymsko-katolickim, tam pokładają nadzieje na duchowe przebudzenie Polski . Nie wdając się w ocenę szczerości ich intencji czy stopnia naiwności, każdy flirt z religią na tym poziomie nie obywa się bez konsekwencji. A jako że większy może więcej, należy liczyć się ze zdominowaniem przez potężną instytucję, zmarginalizowaniem, przetrawieniem przez system i ostatecznie „wypluciem” na śmietnik ekumenii. Historia zna aż nadto takich przypadków.