
Tekst: Alfred J. Palla
Hoess był dobrym mężem, kochającym ojcem i gorliwym katolikiem. Chodził do kościoła, pielęgnował kwiaty w ogródku, miał w domu zwierzęta. Codziennie zjadał śniadanie z rodziną, a po pracy lubił bawić się z dziećmi. Jego wyjątkowy zmysł organizacyjny sprawił, że awansował w administracji wojskowej i otrzymywał coraz bardziej odpowiedzialne stanowiska.
Wysokie kwalifikacje, rzetelność, lojalność i patriotyzm zwróciły na niego uwagę Adolfa Hitlera, dzięki czemu otrzymał stanowisko komendanta obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Za jego czasów zginęło tam ponad 2 miliony ludzi. Komendant z okien swego domu mógł oglądać kominy krematorium, widział i czuł dym ze spalanych tam ludzkich ciał.
Rudolf Hoess, dobry mąż, kochający ojciec, gorliwy katolik i… zbrodniarz wojenny. Jak to możliwe, żeby dom uczynić enklawą miłości, a w pracy akceptować bestialstwo? W jaki sposób tak sprzeczne postawy mogły współistnieć w jednym człowieku?
Lyall Watson w książce Dark Nature (Ciemny charakter) wyjaśnia, że Hoess wzniósł w swoim umyśle mur między życiem rodzinnym i publicznym. Człowiek może tak poszufladkować życie, aby być kimś innym w domu i w kościele niż poza nimi, ale dzieje się to kosztem integralności i autentyczności.
O charakterze człowieka nie świadczą jego zdolności, zarobki, pochodzenie, wykształcenie ani posada, lecz integralność. Bóg pragnie, abyśmy byli dobrymi ludźmi nie tylko w domu i w kościele, ale także w pracy, na ulicy, a nawet wtedy, kiedy nikt nas nie widzi. Jakie cechy najbardziej przyczyniają się do integralności charakteru człowieka? Wymieńmy trzy najważniejsze:
- Współczucie.
- Współdziałanie.
- Wierność.
Współczucie
Droga z Jerozolimy do Jerycha wiodła przez pustynne i odludne miejsca, gdzie grasowali rabusie. Ofiarą jednego z napadów padł Żyd. Złodzieje okradli go i pobili tak brutalnie, że leżał na skraju drogi półnagi i półżywy. Przechodził tamtędy kapłan, a za nim Lewita. Mogli mu pomóc, ale tego nie zrobili. Najprawdopodobniej śpieszyli się do swoich duszpasterskich obowiązków… Po nich szedł tą drogą Samarytanin. Zatrzymał się, opatrzył pobitemu rany, odkaził je winem i posmarował oliwą. Podniósł go, posadził na swoim osiołku i zawiózł do gospody, gdzie się nim opiekował, a gdy musiał odjechać, zapłacił właścicielowi gospody, prosząc: „Opiekuj się nim, a co wydasz ponad to, ja w drodze powrotnej oddam ci” (Łk 10:35).
Kapłan i Lewita poszufladkowali swoje życie, trochę tak jak Hoess. Służba duszpasterska szła w ich życiu jednym torem, a życie drugim. Samarytanin był współczującym człowiekiem. Pomógł potrzebującemu, mimo że Żydzi i Samarytanie byli wówczas wrogo do siebie usposobieni (J 4:9; Łk 9:52-53).
Jezus zapytał pewnego uczonego w Piśmie: „Któryż z tych trzech okazał się, według twego zdania, bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?”. Odpowiedział Mu: „Ten, który mu okazał miłosierdzie”. Wtedy Jezus rzekł: „Idź, i ty czyń podobnie!” (Łk 10:36-37).
Miłosierdzie jest prawdziwą miarą człowieczeństwa i nawrócenia. Bez niego nie możemy być współpracownikami Boga, choćbyśmy pracowali w kościele, tak jak kapłan i Lewita. Nawet najpiękniejsze religijne słowa bez uczynków miłosierdzia to tylko frazesy.
Filipianie, do których Paweł skierował swój list, nie poprzestali na słowach miłosierdzia wobec potrzebującego apostoła. Nie byli zamożni, a jednak okazali mu pomoc podarkami, które były owocem ich wyrzeczenia. Posłali mu do pomocy Tymoteusza, o którym Paweł napisał: „Albowiem nie mam drugiego takiego, który by się tak szczerze troszczył o was; bo wszyscy inni szukają swego, a nie tego, co jest Chrystusa Jezusa” (Flp.2:20-21). Tymoteusz otrzymał takie piękne świadectwo, gdyż stawiał potrzeby innych ponad swoje, troszcząc się o Pawła oraz o bliźnich z Filippi.
Miłosierdzie to troska o innych, wyrażona poczęstunkiem, podarkiem, pomocą lub wsparciem. Przyjęcie zbawienia, które jest darem Bożym i wyrazem Jego łaski, budzi zawsze wdzięczność i pragnienie służby dla Boga i bliźnich. Przykładem takiej postawy jest reakcja teściowej apostoła Piotra. Kiedy ją Pan Jezus uzdrowił, „wstała i posługiwała” innym (Mt.8:15).
Bóg przebacza nam grzechy i chce, abyśmy okazywali podobne miłosierdzie bliźnim, dlatego Pan Jezus uczył, aby modlić się słowami: „I odpuść nam nasze winy, jak i my odpuszczamy naszym winowajcom” (Mt.6:12).
Wszyscy potrzebujemy współczującego słowa i pomocnej dłoni bardziej niż oskarżającego i potępiającego kazania. Człowiek szybciej otwiera się na Boży głos, kiedy spotka się z przebaczeniem i przyjaźnią, dlatego Pan Jezus zakończył przypowieść o dobrym Samarytaninie poleceniem: „Idź, i ty czyń podobnie!” (Łk.10:37).
Współdziałanie
Z okna swego domu w Wisconsin nieraz jesienią oglądałem i słyszałem stada dzikich gęsi, które długim kluczem odlatywały na południe. Czemu dzikie gęsi lecą kluczem w kształcie litery V, a nie sznurkiem jedna za drugą? Badania wykazały, że skrzydło każdego ptaka powoduje ruch powietrza, który unosi ptaka lecącego za nim. Dzięki formacji „V”, ptaki oszczędzają 71% energii w porównaniu z samotnym lotem. Gęsi zmieniają się na czele, gdzie opór powietrza jest największy i zachęcają lidera głośnym gęganiem, żeby utrzymywał tempo. Wszystkie trzymają się szyku. Co się dzieje, jeśli jakaś chora lub ranna gęś musi lądować? Wtedy dwie inne lądują razem z nią, aby dotrzymać jej towarzystwa, aż wydobrzeje lub umrze i dopiero wtedy lecą dalej.
Dzikie gęsi współdziałają z sobą, dzięki czemu potrafią pokonać długi dystans, jakiego samotnie nie mogłyby przemierzyć. Ludzie także potrzebują siebie nawzajem, bo łącząc swoje talenty ze zdolnościami innych możemy więcej dokonać, a przy tym uniknąć brzemienia samotności.
Pewien człowiek przestał przychodzić do kościoła. Po kilku tygodniach, pastor wybrał się do niego w odwiedziny. Zastał go samego. Mężczyzna domyślał się przyczyny odwiedzin i spodziewał się wymówek i zarzutów. Posadził pastora w fotelu przy rozpalonym kominku i czekał, ale ten nic nie mówił. Po chwili pastor sięgnął po metalowe szczypce, wyjął z ognia płonący węgielek i położył go na kamiennej płycie z dala od ogniska. Gospodarz patrzył na to w cichej zadumie. Po kilku minutach węgielek ostygł i sczerniał, a potem stał się zupełnie zimny. Wtedy pastor schylił się, wziął go w palce i wrzucił do ognia. Wkrótce węgielek zaczął się żarzyć, gdyż przejął ciepło od palących się węgielków. Wtedy gość wstał, aby się pożegnać, a gospodarz powiedział:
– Dziękuję pastorowi za wizytę i to płomienne kazanie. W następny weekend będę w kościele.
Bóg powiedział: „Niedobrze jest człowiekowi, gdy jest sam” (Rdz 2:18). Życie w samotności jest niełatwe, dlatego niezależnie od naszego stanu cywilnego, dobrze jest mieć przyjaciół i należeć do kościoła, w którym mamy wsparcie ze strony innych wierzących. Współdziałając nie tylko ogrzewamy innych, ale i siebie. Mędrzec Salomon powiedział: „Lepiej jest dwom niż jednemu, mają bowiem dobrą zapłatę za swój trud: bo jeżeli upadną, to jeden drugiego podniesie. Lecz biada samotnemu, gdy upadnie! Nie ma drugiego, który by go podniósł. Także, gdy dwaj razem leżą, zagrzeją się; natomiast jak może jeden się zagrzać? A jeżeli jednego można pokonać, to we dwóch można się ostać; a sznur potrójny nie tak szybko się zerwie” (Kazn.4:9-12).
Pojedynczy ołówek łatwo złamać, ale kilka czy kilkanaście wziętych razem trudniej, a kilkudziesięciu nawet siłacz nie zdoła przełamać. Pielęgnujmy przyjaźnie i znajomości, zwłaszcza z ludźmi wierzącymi, gdyż człowiek, który ma wartościowych przyjaciół, nie podupadnie. Apostoł Paweł poczuł się raźniej, kiedy Tymoteusz i Epafrodyt przybyli do jego celi z dalekiej Macedonii, aby go wesprzeć. Nazwał ich współpracownikami i współbojownikami: „Uznałem jednak za rzecz konieczną posłać do was Epafrodyta, brata, współpracownika i współbojownika mego, a waszego wysłannika i sługę w potrzebie mojej” (Flp.2:25).
Nawet zahartowany w bojach apostoł Paweł potrzebował wsparcia. Wiedział, że w pojedynkę nie ogłosi światu Ewangelii. Wielu rzeczy nie da się zrobić samotnie. Spróbuj, czy uda ci się samemu zagwizdać symfonię! Nie jest to możliwe, gdyż symfonia wymaga orkiestry. Każdy z nas ma jakiś talent, dlatego razem możemy zrobić wiele. Jeden płatek śniegu nic nie może, ale wiele śniegu potrafi zatrzymać nawet rozpędzoną lokomotywę! Sami niewiele zwojujemy, lecz współpracując z innymi, możemy mieć udział w największych przedsięwzięciach.
Angel Martino, która zdobyła trzy złote medale olimpijskie w pływaniu, powiedziała: „Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, ile osób trzeba i ile poświęceń z ich strony, aby ktoś mógł osiągnąć sukces. Bez zachęty rodziców i męża dawno bym zrezygnowała. Moi rodzice wozili mnie na spotkania i szkolenia, które były kosztowne. Mój mąż, wiedząc, jak bardzo jestem zmęczona po treningach, gotował dla nas obiady. Nigdy nie zdobyłabym złotego medalu bez mojej rodziny. Oni są tymi, którzy ponieśli ofiary, chociaż to ja zbieram zaszczyty”.
Wierność
Matkę Teresę zapytano kiedyś, jak mierzy sukces w swojej służbie. Odpowiedziała: „Nie pamiętam, żeby Bóg mówił coś o sukcesie. Bóg pragnie wierności w miłości. Innego sukcesu nie ma”.
Wielu wierzy w Boga, ale służy sobie i mamonie. Jak to możliwe? Hoess potrafił kochać dzieci, rodzinę, kościół, ogród, a zarazem dowodzić obozem, w którym zginęło ponad dwa miliony ludzi, gdyż w jego charakterze zabrakło integralności.
Spójrzmy na Epafrodyta, wiernego przyjaciela apostoła Pawła. Przemierzył ponad tysiąc kilometrów, aby przynieść mu dary z Filippi. Niemal przypłacił to życiem, jak napisał apostoł Paweł: „Bo rzeczywiście chorował tak, że był bliski śmierci; ale Bóg zmiłował się nad nim, a nie tylko nad nim, lecz i nade mną, abym nie miał smutku za smutkiem… dla sprawy Chrystusowej był bliski śmierci, narażając na niebezpieczeństwo życie, aby wyrównać to, czym wy nie mogliście mi usłużyć” (Flp.2:27.30).
Źródłem poświęcenia Epafrodyta była miłość do Chrystusa, która sprawia, że człowiek jest gotów na poświęcenia dla przyjaciół. Do tego zachęca nas przykład samego Jezusa Chrystusa, a także Pawła, którzy wybrali służbę dla bliźnich ponad swój interes.
Czasem może się wydawać, że nasz wysiłek jest daremny. Zawodzą ci, w których pokładaliśmy nadzieję na pomoc, ale pamiętajmy, że zawsze możemy polegać na Bogu. Rodzeni bracia sprzedali Józefa do Egiptu, ale Bóg go nie zawiódł i zmienił niedolę w korzyść dla niego i jego braci. Zazdrośni współpracownicy proroka Daniela sprawili, że trafił do lochu z głodnymi lwami, a jego trzej hebrajscy przyjaciele do ognistego pieca, ale Bóg był tam z nimi i wydobył ich z opresji. Jeśli okazujemy ludziom szczerą przyjaźń, a Bogu wierność, każda ofiara spotka się z nagrodą.
Misjonarz George Smith udał się do Afryki, aby usługiwać miejscowym ludziom i głosić im Ewangelię. Niestety tylko jedna uboga kobiecina nawróciła się w rezultacie jego służby. W momencie jego śmierci wydawało się, że ofiara była daremna, skoro Ewangelię przyjęła tylko jedna osoba. Jednak za jej sprawą powstała tam grupa wierzących, a sto lat później w miejscu, gdzie Smith zostawił swoją Biblię i jedną wierzącą osobę, było trzynaście tysięcy chrześcijan! Jakaż będzie radość tego misjonarza w niebie, kiedy zobaczy owoc swojej pracy!
Nie upadajmy na duchu, kiedy nie widzimy rezultatów swej pracy albo nie jest ona doceniana. Jeśli tylko robimy to, do czego zostaliśmy powołani, otrzymamy nagrodę w niebie: „Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną” (Mt.6:19-20).
Pewien amerykański misjonarz spędził najlepsze lata życia, służąc Bogu za granicami swego kraju. Kiedy osiągnął wiek emerytalny, wracał statkiem do ojczyzny. Na pokładzie poznał sceptyka. Ten, gdy dowiedział się, że jego rozmówca pracował jako misjonarz, próbował go przekonać, że zmarnował swoje życie. Wskazał mu na przykład, że na statku jest kilkuset pasażerów, ale nikogo nie obchodzi jego służba.
– Jeszcze nie jestem w domu – odpowiedział mu misjonarz.
W Nowym Jorku tłumy witały owacjami wiceprezydenta, który płynął tym samym statkiem, ale na misjonarza nikt nie czekał. Sceptyk, schodząc z nim ze statku zwrócił mu na to uwagę, na co misjonarz odpowiedział:
– Jeszcze nie jestem w domu.
Wsiadł do pociągu, który raz dziennie przejeżdżał przez rodzinne miasteczko, z którego wiele lat temu wyjechał na misję. Na peronie nie było nikogo. Zrobiło mu się żal, że po tylu latach służby z dala od ojczyzny nawet z jego kościoła nikt nie wyszedł, aby go przywitać. Łzy cisnęły mu się do oczu, a wtedy usłyszał cichy głos Ducha Świętego:
– Jeszcze nie jesteś w domu.
Jan Chrzciciel przypłacił życiem swoją wierność Bogu. Jezus był bez grzechu, a jednak został ukrzyżowany. Apostoł Paweł trafił do więzienia. O innych mężach Bożych tak czytamy: „Wszyscy oni poumierali w wierze, nie otrzymawszy tego, co głosiły obietnice, lecz ujrzeli i powitali je z dala; wyznali też, że są gośćmi i pielgrzymami na ziemi. Bo ci, którzy tak mówią, okazują, że ojczyzny szukają. I gdyby mieli na myśli tę, z której wyszli, byliby mieli sposobność, aby do niej powrócić; lecz oni zdążają do lepszej, to jest do niebieskiej…” (Hbr 11:13-16).
Przechodząc przez podobne doświadczenia pamiętajmy, że za naszą wierność, poświęcenie i współdziałanie z innymi na rzecz Królestwa Bożego czeka nas nagroda. Apostoł Paweł napisał, że udziałem zbawionych będzie to: „Czego oko nie widziało i ucho nie słyszało, i co do serca ludzkiego nie wstąpiło” (1Kor 2:9).
***
Tekst jest fragmentem książki Alfreda J. Palli „Radość mimo trudności”, wykorzystano za zgoda autora.