
Tekst: Agata Wartak
Chorzy mają iść wzdłuż nas, podczas gdy my będziemy kłaść na nich ręce i ogłaszać pełne uzdrowienie. Na zewnątrz czeka tysiące osób. Nie ma zatem czasu na długie modlitwy i wszyscy wierzymy, że zanim nasi goście dojdą do ostatniej osoby – będą zdrowi.
„Tym zaś, którzy uwierzą te znaki towarzyszyć będą (…) na chorych ręce kłaść będą i ci odzyskają zdrowie” (Mk. 16, 17-18)
Jest 5.05 nad ranem. Ląduję w Kolombo. Mój bagaż zginął gdzieś pomiędzy Belgradem a Rzymem. We Włoszech powiedzieli, że nie wiedzą gdzie jest, ale jak tylko go znajdą, prześlą tam, gdzie trzeba. Uśmiecham się więc. Nic nie może przysłonić mojej radości. Na lotnisku czeka na mnie kierowca, którego znam od wielu lat. Ściskam go ze szczęścia. To ten sam człowiek, który kilka lat temu niespodziewanie przywiózł mi przesyłkę pełną jedzenia od przyjaciół – Kirbiego i Fiony, których jeszcze wtedy tak dobrze nie znałam. Pamiętam to dobrze, bo mimo tego że mieszkałam w jednym z droższych apartamentowców w Kolombo, straciłam wszelkie źródła dochodów i nie jadłam nic przez ponad tydzień. Nie wierzyłam jeszcze w Boga, ale mimo tego, w akcie desperacji, modliłam się do Niego o pomoc. Ku mojemu zdziwieniu pomoc nadeszła. I to dokładnie taka, jakiej potrzebowałam.
Grupy domowe
W drodze do domu Kirbiego i Fiony, gdzie pozostanę przez kolejne trzy tygodnie, czuję jak rozpiera mnie radość. W żadnym wypadku nie mam ochoty na sen. Po przywitaniu i wspaniałej rozmowie zabieram się z nimi na jedną z kilkunastu grup domowych, które odbywają się w ciągu tygodnia. Na spotkaniu zjawia się około trzydziestu osób. Zazwyczaj grupy są prowadzone przez liderów, natomiast tym razem to Kirby prowadzi nauczanie, a na koniec modli się o ludzi. Podczas modlitwy wskazuje palcem siedzącą tam kobietę. Mówi jej, że ma zapalenie dróg moczowych, ona żywo potwierdza i dopiero potem modli się, nakazując uzdrowienie. Innej kobiecie podaje imię i miejsce zamieszkania jej syna, a potem błogosławi całą rodzinę. Tak dokładne proroctwa pojawiają się od kilku miesięcy na prawie każdym spotkaniu. Jezus pokazuje nam, że dobrze nas zna, że naprawdę jest blisko i ma moc odmienić każdą sytuację. Na koniec wszyscy obecni przynoszą świeże owoce i wypełniają wiklinowy kosz postawiony na środku pokoju. To żadna tradycja, po prostu serdeczny gest i podziękowanie za troskę i opiekę pastorów.
Kirby i Fiona
Szybko wracamy do domu, bo tam czeka już na nas kolejne spotkanie. Na Sri Lance odbywa się właśnie konferencja z udziałem Randy Clarka i Erica Johnsona, na którą przyjechała grupa pastorów z Indii. Kilka miesięcy wcześniej słyszeli oni Kirbiego, głoszącego w jednej z chrześcijańskich telewizji, na konferencji dla pastorów w RPA i poprosili o spotkanie w czasie ich pobytu na Sri Lance. Podczas wizyty pastorzy z radością i entuzjazmem przysłuchują się głoszonemu Słowu. W powietrzu czuć wolność i mam przeczucie, że to dla nich wszystkich początek owocnej znajomości.
To chyba odpowiedni moment, aby wyjaśnić po krótce, kim właściwie są Kirby i Fiona de Lanerolle, ponieważ ich imiona jeszcze się pojawią. Przede wszystkim są to osoby, które po raz pierwszy powiedziały mi o Jezusie i wyjaśnili, że umarł w zamian za mnie i każdą inną osobę. Wziął też na siebie wszystkie moje słabości i choroby i wszelką śmierć, abym ja i wszyscy inni, którzy uwierzą, mogli żyć, w pełni znaczenia tego słowa. Zabrali mnie też na pierwszy wyjazd misyjny, gdzie zobaczyłam pierwsze w życiu uzdrowienie i po raz pierwszy doświadczyłam miłości Bożej. Są też bezkompromisowymi i pełnymi miłości pastorami kościoła na Sri Lance, który liczy ponad 250 osób oraz sprawują pieczę nad kilkoma kościołami położonymi w różnych częściach Indii. Znani są z tego, że kochają Słowo Boże, a Bóg potwierdza je znakami i cudami.
Pod koniec ubiegłego roku na konferencji w Birmingham misjonarka i założycielka ponad 10 000 kościołów – Heidi Baker, opowiedziała o jej spotkaniu z tą cudowną parą, na koniec dodając, że nie poznała nikogo takiego jak oni. Ja też nie.
Na wtorkowym spotkaniu kościoła, obecność Boża jest tak wielka, że trudno jest podnieść się z podłogi. Mała dziewczynka zostaje wypełniona Duchem Świętym i przez całe spotkanie trzyma ręce w górze płacząc i śmiejąc się na przemian, a łzy płyną jej po policzkach.
W kolejną niedzielę wylewa się fala świętości. Ludzie płaczą na podłodze, a trzy osoby mają wizje Boga, który przychodzi jak lew ze skrzydłami orła.
Indie
W połowie tygodnia ruszamy do Indii. Pierwszego dnia Kirby, na prośbę biskupa jednej z chrześcijańskich denominacji prowadzi spotkanie dla blisko dwustu pastorów. Były uzdrowienia, była Boża Obecność, była wolność i ludzie głodni Boga…
Następnego dnia z samego rana ruszamy na spotkanie uzdrowieńcze, na którym spodziewamy się trzech tysięcy ludzi. Okazuje się jednak, że przybywa osiem tysięcy. Kiedy podjeżdżamy na miejsce spotkania dwoma busami, pola są pełne ludzi, stojących i leżących. Są też karetki i autobusy z chorymi.
Wchodzimy do budynku, w którym już prawie wszystko jest przygotowane do działania. Stajemy obok siebie w rzędzie. Chorzy mają iść wzdłuż nas, podczas gdy my będziemy kłaść na nich ręce i ogłaszać pełne uzdrowienie. Na zewnątrz czeka tysiące osób. Nie ma zatem czasu na długie modlitwy i wszyscy wierzymy, że zanim nasi goście dojdą do ostatniej osoby – będą zdrowi. Czuję coraz większą miłość do ludzi, kłębiących się za drzwiami.
Głusi słyszą
Zaczyna się spotkanie. Po krótkim wstępie przechodzimy do demonstracji Bożej mocy. Otwierają się drzwi i pierwsze osoby cisną się do modlitwy. Robi się głośno i chaotycznie, trudno opanować tak dużą liczbę ludzi. Niektórzy podjeżdżają z chorymi na wózkach inwalidzkich i podnoszą tył wózka, wierząc że podczas wypadania z wózka osoba siedząca na nim, powstanie. Rzucamy się wtedy, aby je łapać i prosimy rodzinę, aby chromy pozostał na wózku, dopóki sam nie będzie chciał wstać lub ktoś z nas powie mu, aby wstał. Co chwilę słyszę krzyk i owacje uzdrowionych osób. Ludzie zostawiają kule, ślepi odzyskują wzrok, głusi słyszą. W pewnym momencie dwóch znajomych wychodzi na zewnątrz budynku i wsiadają do jednego z ambulansów. Leży tam człowiek, który od półtora roku jest w śpiączce. Pytają jakie jest jego imię, następnie przywołują starszego mężczyznę po imieniu, a ten w tym samym momencie budzi się. Fiona modli się o dziewczynkę głuchą od urodzenia – dziewczynka błyskawicznie odzyskuje słuch. Siostra Fiony, Melissa, modli się o człowieka na wózku inwalidzkim, ten wstaje. Therese modli się o kobietę z dużym guzem nad piersią, guz znika pod jej rękami. Potem, razem z Therese, modlimy się o dwóch głuchych chłopców. Obydwaj odzyskują słuch. Przybiega do mnie dziewczynka, prosząc o uzdrowienie oczu. Mówi, że nie widzi. Pokazuje jej kilka napisów, prosząc by przeczytała. Niestety nie potrafi. Modlę się raz i proszę by sprawdziła oczy. Nadal nie widzi. Modlę się krótko jeszcze raz i ponownie proszę o sprawdzenie. Tym razem zaskoczona dziewczynka czyta niewielki napis na budynku, płacząc dziękuje za uzdrowienie i ucieka do mamy. Całym sercem dziękuję Jezusowi, który daje nam taką moc. Chłopiec z tłumu, który na język tamilski tłumaczył co mówiłam, był równie zaskoczony i poruszony jak ja. Od tego momentu pomaga mi przez kolejne cztery godziny. Oglądamy jak kolejne osoby odzyskują wzrok, chroniczny ból znika ze wszystkich części ciała, niemi zaczynają mówić. Uzdrowień wokół mnie jest tak wiele, że nie sposób wszystkich zapamiętać, nie wspominając już o innych cudach, które działy się na placu. Dzieci wtulają nam się w brzuchy, plecy i zwisają z rąk. Dorośli łapią za ubrania i włosy, czekając na swoje uzdrowienie. Przez wiele godzin otacza każdego z nas duża grupa ludzi i żeby przejść kilka metrów do przodu trzeba się przeciskać.
Jego zwycięstwo
Najwspanialsze jest to, że w ciągu tych wszystkich godzin w ogóle nie czuję głodu i pragnienia. Czuję się najszczęśliwszą osobą na świecie i nie chcę, aby ten dzień się skończył. Kiedy wieczorem opowiadamy sobie jak wiele i jak wielkie rzeczy Bóg uczynił tego dnia, wszyscy zauważamy jedno: uzdrowienia działy się bardzo szybko. Wystarczyło jedno zdanie, czasem jedna komenda lub dotknięcie chorego miejsca. Nie miało znaczenia, czy była to osoba z wieloletnim „stażem” w uzdrawianiu, czy całkiem niedoświadczona. Wszyscy razem zobaczyliśmy chwałę Bożą i byliśmy zdumieni Jego działaniem. Czujemy się jak armia, która zwycięsko powróciła z pola walki. Bóg po raz kolejny okazał się wierny. Zaskoczył nas wszystkich swoją dobrocią i łaską. Przyznał się do nas i potwierdził swoje Słowo. Walczył za nas, a my oglądaliśmy Jego zwycięstwo. Nie zamieniłabym Jego Królestwa na żadne skarby świata.
Kilka dni później dowiadujemy się o uzdrowionym dziekanie uczelni medycznej w Coimbatore. Zanim przyszedł na spotkanie uzdrowieńcze, żył w przekonaniu że pozostało mu sześć miesięcy życia. Po uzdrowieniu zrobił dodatkowe badania i okazało się, że jest całkowicie zdrowy. O cudzie dowiedzieliśmy się, ponieważ dziekan poszukiwał biblii, która miała mu wyjaśnić podstawy jego uzdrowienia. Ostatecznie trafił na grupę osób, która pomagała w organizacji spotkania, na którym został uzdrowiony.
W czasie podróży wydarzyło się wiele innych wspaniałych rzeczy. Niektórych z nich jednak opisać się nie da. To jedno z tych doświadczeń, które sprawiają, ze pierwsza miłość do Jezusa powraca jak bumerang.